ROZDZIAŁ 11: Chcesz,
żebyśmy byli czymś więcej?
TORI:
Od
samego rana siedzieli przed domem. Kenny zdążył zawieść mnie do szkoły, zanim
się pojawili. Tyle dobrego. Moi przyjaciele nie dawali mi spokoju, zasypując
mnóstwem pytań o Justinie. Mówię tu oczywiście o Sabie, Dinie i Avanie. A najbardziej denerwujące było to, że pytali
jak to jest być gwiazdą gazet. Miałam na tyle szczęścia, że fotoreporterzy nie
mieli moich danych, choć bardzo się tego obawiałam, oni jak się postarają,
znajdą wszystko, czego potrzebują, a w obecnej chwili, jedyne co było im
potrzebne, to moje nazwisko. Dziś miałam ostatnie zajęcia, resztę dni muszę
spędzić na nauce, przygotowując się do egzaminów, które pozwolą mi dostać się
do drugiej klasy. Właśnie, wczoraj wieczorem rozmawiałam z Justinem na temat
tego wszystkiego. On zaczyna trasę koncertową, chciał, żebym pojechała z nim.
Tylko problemem jest to, że ja nie mogę, mam szkołę, pracę, nie mogę tego od
tak rzucić i jeździć z nim po świecie. Oczywiście, że tego chcę, ale chcę też
mieć coś w życiu, skończyć to co zaczęłam. Nie podjęliśmy jeszcze decyzji w tej
sprawie. Dostałam od Scootera kilka propozycji, a mianowicie:
a)
Rzucić to wszystko w cholerę
i jechać z nimi.
b)
Pozostać w Los Angeles,
pracować, uczyć się i co któryś weekend przylatywać do Justina.
c)
Mieć prywatnych nauczycieli,
być z Justinem w trasie i na koniec zdać tylko egzaminy, bez chodzenia na
zajęcia.
d)
Zostać w Los Angeles i
utrzymywać kontakt telefoniczny.
Muszę zdecydować się na jedną z
tych opcji, do dnia koncertu, rozpoczynającego dalszą część trasy. Myślicie, że
to łatwy wybór? Pff... to jest trudniejsze niż nauka chodzenia czy jazdy na
rowerze. Nie mam zdania, dlatego poprosiłam Scoota o czas. Ta decyzja odmieni
całe moje życie, Saba powtarza ciągle, że to wielka szansa dla mnie. Nie
potrafię zrezygnować z tego co mam, z tego na co tyle pracowałam i nie potrafię
zrezygnować z Justina.
Westchnęłam
opierając łokcie na ladzie. Ci ludzie mają dobrze, przychodzą, piją kawę i
wychodzą. Nie muszą się martwić takimi sprawami jak ja. Oni o niczym nie
wiedzą. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, ludzie nie zdawali się zwracać na nic
uwagi. Wyprostowałam się i zauważyłam, że do kawiarni wszedł mężczyzna, luźno
ubrany, z aparatem zawieszonym na szyi. Cholera jasna. Zerknęłam za siebie w
poszukiwaniu moich przyjaciół, ale jak na złość nie było ich w pobliżu.
-
Dzień dobry – usłyszałam.
Popatrzyłam na kolesia. Uśmiechnął się lekko.
Odchrząknęłam i posłałam mu
słaby uśmiech.
-
Mogę w czymś pomóc? –
spytałam, mój głos zaczynał drżeć.
-
Właściwie to tak – kiwnął
głową – Otóż, kilkanaście dni temu był u was niejaki
Justin Bieber, wieczorem, kiedy
kawiarnia powinna być zamknięta. Poszukuję dziewczyny, z którą stąd wyszedł.
Czy wie pani może, kto tu wtedy przebywał? – przyjrzał mi się. Zmrużyłam oczy,
jeszcze czego. Co on sobie myśli?
-
Przykro mi, ale jestem tu
nowa i nie słyszałam nic na ten temat. – wzruszyłam
ramionami. Pokiwał głową i
rozejrzał się po kawiarni.
-
Czy jest może ktoś, kto
pracuje tu od dawna i wie coś na temat tego zajścia?
-
Nie, przykro mi. Jestem dziś
sama – modliłam się w duchu, żeby żadne z nich
nie wyszło teraz z zaplecza.
-
No nic. Przyjdę kiedy
indziej. Do widzenia – odwrócił się na pięcie i zniknął za
drzwiami. Zakryłam twarz ręką i
oparłam się o ladę. To się nazywa mieć szczęście. Napiłam się wody, czułam, że
zaraz zemdleje, było mi słabo. Dina podeszła do mnie, machała swoim telefonem.
-
Widziałaś? – podsunęła mi go
pod nos. Zmarszczyłam czoło.
-
Co to? – spojrzałam na nią.
-
Twitter, czytaj – kiwnęła.
Wzięłam od niej telefon i zaczęłam czytać od góry, do
końca:
@sylabiebs:
@justinbieber chcemy twojego szczęścia. nie chcemy, żebyś drugi raz przechodził
przez to samo. nie pozwolimy oby ktoś cię znowu skrzywdził.
@justinbieber:
@sylabiebs wiem, że chcecie mojego szczęścia. proszę, zrozumcie, że właśnie ona
sprawia, że jestem szczęśliwy. ona mnie nie krzywdzi, krzywdzą mnie wasze
komentarze, które piszecie na jej temat. jestem załamany czytając to co myślą o
tym Beliebers. wiem, że chcecie mojego dobra, pozwólcie mi żyć normalnie.
proszę, zaakceptujcie moją decyzję, zaakceptujcie to co robię.
@sylabiebs:
@justinbieber Beliebers się o ciebie martwią. spróbuj nas zrozumieć.
akceptujemy każdą decyzję, tylko nie potrafimy zaakceptować kogoś, przez kogo
możesz cierpieć.
@justinbieber:
@sylabiebs nie. to WY spróbujcie zrozumieć MNIE.
-
Co.to.jest. – oddałam jej
telefon. Wzruszyła ramionami.
-
Justin odpisał fance to co
myśli o tym wszystkim. One tego nie rozumieją –
pokręciła głową. – Ona mu coś
tam jeszcze napisała, ale to były jego ostatnie słowa. Więcej nic nie napisał.
Nawet powstała akcja „Kim jest ta dziewczyna.” Ale uwierz mi, nie chcesz czytać,
co oni tam wypisują. – posłała mi współczujące spojrzenie. Kiwnęłam głową. Nie
chciałam się tym załamywać. Ta rozmowa dała mi do zrozumienia, że one są
zazdrosne. Żyją czymś, czego nigdy nie będą miały. Nie chcą pozwolić mu na
miłość, bo każda z nich wierzy, że kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym to
Justin wybierze jedną z nich. Muszą zaakceptować to, że tak się nie stanie.
Ciekawe, co zrobią gdy będzie chciał się ożenić. Świat zwariuje.
Chciałabym to wszystko
zrozumieć, wytłumaczyć, ale tak się nie da. To jest właśnie najgorsze w tym
wszystkim. Ludziom nie da się przetłumaczyć.
-
Och, zapomniałabym – odezwała
się Dina – Była tu w sobotę taka dziewczyna.
Pytała o ciebie.
-
Co jej powiedziałaś? –
spojrzałam na nią. To musiała być Rose.
-
Że wyjechałaś, a co miałam
powiedzieć? – zmarszczyła czoło.
-
Nie, nic. Dobrze, dzięki –
poklepałam ją po ramieniu i weszłam na zaplecze.
-
Tori! – zapiszczała Saba. O
nie. Uniosłam jedną brew do góry – James
przyjeżdża na weekend –
zaklaskała w ręce. James to starszy brat Sabiny. Ma 20 lat. Nie ma między nami
dużej różnicy, no ale w końcu jest starszy.
-
Super – przytuliłam ją.
Stęskniłam się za Jamesem, był też jak mój starszy
brat. Lubiłam go. – Będzie
nocował u nas? Na jak długo przyjeżdża?
-
No, a gdzie ma nocować? Jeśli
ciebie nie będzie, to będzie spał w twoim łóżku.
Chciał się zatrzymać cały
weekend, będzie u nas w piątek. – uśmiechnęła się szeroko. W sumie to dobrze,
przyda jej się ktoś do towarzystwa, kiedy mnie nie będzie. Tylko, przecież w
poniedziałek mamy egzamin, James nie da nam się uczyć, a jak pójdę do Justina,
to będę rozproszona, przez to, że tam będę. Dlaczego wszystko nie idzie po
mojej myśli. – Śpisz dziś w domu? – spytała.
-
Um... nie wiem – wzruszyłam
ramionami. – Justin przyjedzie po mnie o 20.
Nie wiem czy czegoś nie
zaplanował.
-
Wiesz, powinnam mu podziękować za to, że pozbył się tej
twojej fobii przed
końmi i namówił cię na jazdę. W końcu przysięgałaś mi, że
nigdy na nie, nie wsiądziesz, a on to przełamał. Należą mu się gratulacje –
zabiła brawo i poszła do lady. Uśmiechnęłam się i wzniosłam oczy do góry.
Odwróciłam się w jej stronę, właśnie przecierała stoliki, a Avan chodził za nią
i zakładał krzesła. Dina sprzątała przy ladzie. Ogarnęłam trochę na zapleczu i
odwiesiłam swój fartuch. Zgarnęłam wszystkie książki do torby, zadzwonił mój
telefon. O cholera to Bob. Podbiegłam do lady i pokazałam im na telefon
bezgłośnie mówiąc BOB. Podeszli do mnie.
-
Tak? – odebrałam.
-
Tori, jesteście wszyscy? – usłyszałam jego głos.
-
Tak – kiwnęłam głową.
-
Proszę, daj na głośno mówiący. Chcę wam coś przekazać –
powiedział.
Wcisnęłam na telefonie przycisk i położyłam go na ladzie.
-
Możesz mówić – powiedziałam.
-
Okej. Słuchajcie, wprowadziłem zmiany, co do waszych
godzin pracy. Zaczęły
się wakacje, nie chodzicie już na zajęcia, więc trochę
wam pozmieniałem, więc radzę słuchać uważnie – rządziciel – Dina, pracujesz w
poniedziałek od 8 do 15, wtorek wolny, w środę tak jak w poniedziałek, czwartek
od 15 do 20, w piątek jak w poniedziałek, a w sobotę i niedzielę od 12 do 18.
Avan ty pracujesz od poniedziałku do środy od 8 do 15, w czwartek od 15 do 20,
sobota i niedziela od 12 do 18, a piątki masz wolne.
-
Tak! O tak! – ucieszył się. No tak, będzie mógł
imprezować.
-
Cicho, czytam dalej. – odezwał się Bob. – Sabina od poniedziałku
do środy od
15 do 20, czwartek wolny, piątek od 15 do 20, a sobota i
niedziela od 7 do 12. Tori, w poniedziałek i wtorek od 15 do 20, środa wolna,
czwartek od 8 do 15, piątek od 15 do 20, a sobota i niedziela od 7 do 12. To
wszystko i mam nadzieję, że się do tego dostosujecie. Wywieszę wam godziny na
tablicy w magazynie, żebyście przypadkiem nie zapomnieli o swojej zmianie.
Tori, masz specjalnie takie godziny, żebyś się nie spóźniała. Dobranoc – dźwięk
zakończonego połączenia odbił się po całym pomieszczeniu.
-
Co za dupek – syknęłam. Pewnie i tak się będę spóźniać.
Mogłabym spędzać
popołudnie z Justinem, ale nie, bo muszę pracować. Głupi
Bob. Ugh. Schowałam telefon do kieszeni i wzięłam swoją torbę. Pożegnałam się z
nimi i wyszłam na zewnątrz. Wieczór był dość chłodny. Czekaj, czekaj, zgodnie z
nowymi godzinami mam jutro wolne. O tak! Tyle wygrać. Rozejrzałam się w
poszukiwaniu samochodu Justina, ale nigdzie nie było go widać. Wróciłam do
kawiarni, żeby nie marznąć.
-
Bieber cię wystawił? – spytał Avan.
-
Nie, spóźnia się. Ma przed domem obóz fotoreporterów –
wystawiłam mu
język.
-
No to mu współczuje. Choć wiecie co, chciałbym
zobaczyć, jak to jest być
rozchwytywanym przez fanki. – uśmiechnął się – Nie wiem
czy wam mówiłem, ale zgłosiłem się na casting. Potrzebują ludzi, którzy chcą
zagrać w serialu.
-
Och tak już to widzę – odezwała się Saba – Avan Jogia,
obiekt westchnień
milionów nastolatek. Rozchwytywany aktor na całym świecie
– powachlowała się teatralnie i zamrugała oczami. Wybuchliśmy śmiechem. Avan
się nadąsał.
-
Jesteś zazdrosna, że ja coś osiągnę, a ty nie –
wystawił jej język. – Po za tym, to
tylko zabawa – wzruszył ramionami.
-
Warto spróbować – uśmiechnęłam się.
-
I kto to mówi – Sabina zrobiła zeza w moją stronę.
Wywróciłam oczami i
przestąpiłam z nogi na nogę, gdzie jest Justin?
Spojrzałam na telefon, wskazywał 20:07. Spóźniał się siedem minut. Postanowiłam
zaczekać jeszcze trzy minuty, jakby się nie zjawiał to zadzwonię.
-
Wszystko? – spytała Dina, rozglądając się. Było czysto,
jak podczas otwarcia.
Wyszliśmy przed kawiarnię. Avan zamknął drzwi. Dina
pożegnała się z nami i poszła na jakieś spotkanie. Saba i Avan, czekali ze mną
na Justina, który przyjechał równo 20:10. Pożegnałam się z nimi, ściskając ich
mocno i wsiadłam do samochodu. Rzuciłam torbę do tyłu i pocałowałam go w
policzek.
-
Co cię zatrzymało? – spytałam.
-
Fredo i Lil byli u mnie wcześniej, straciłem poczucie
czasu – wzruszył
ramionami. Kiwnęłam głową.
-
Dalej siedzą pod twoim domem? – spojrzałam na niego.
-
Kiedy wyjeżdżałem to ich nie było. Szybko się zwinęli.
Chyba wystraszyli się
Kennego.
-
Właśnie, skoro o tym rozmawiamy. Przyszedł dziś do
kawiarni taki dziwny
facet i pytał czy wiem coś o tym, że byłeś w Starbucks i
czy znam tą dziewczynę, która z tobą była. – powiedziałam. Zmarszczył czoło i
kiwnął głową, wzięłam to za znak, że mam kontynuować – Powiedziałam mu, że
jestem nowa i nic o tym nie wiem. Chciał koniecznie dowiedzieć się czegoś o
‘tajemniczej’ dziewczynie. – wywróciłam oczami.
-
Musisz uważać. Oni potrafią znaleźć wszystko.
-
I tego się właśnie obawiam. Boję się, że znajdą moje
dane. – pokręciłam głową.
Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. Kiedy podjechaliśmy
pod jego dom, cóż było czysto. Żadnych reporterów, ani nikogo innego.
Wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się do środka. Ruszyłam za Justinem do
kuchni. Podszedł do szafki, otworzył ją i zerknął na mnie przez ramię.
-
Napijesz się soku? – spytał. Kiwnęłam głową. Po chwili
postawił szklanki na
wyspie i nalał do nich soku pomarańczowego. Upiłam kilka łyków i spojrzałam na niego.
Uśmiechnął się i napił swojego. Dotknęłam palcem, jego szklanki i przechyliłam
jeszcze bardziej. Sok strużkami rozlał się po jego białej koszulce. Odstawił
szklankę i wytarł usta wierzchem dłoni. – Co to miało znaczyć? – spytał.
-
Chciałam ci pomóc – uśmiechnęłam się, mrugając.
-
Jak szybko biegasz? – co? O co mu chodzi? Wyprostował
się i do tego czasu
prawie zapomniałam jak onieśmielający może być.
Kiedy się odezwał... To był bardziej mrożący krew w żyłach szept. –
Biegnij.
Przygryzłam wargę i odwróciłam się na pięcie
w mgnieniu oka. Okrążyłam wysepkę kuchenną i szybko ruszyłam do salonu. Był tuż
za mną, więc jako przeszkody użyłam kanapy. Odwróciłam się w jego stronę z
szerokim uśmiechem na twarzy, dumna z tego jaką zaporę wybrałam. Intensywnie
mierzył mnie wzrokiem, powoli zmierzając w moją stronę. Szybko obrałam
przeciwny kierunek.
-
Nigdy nie przestaniesz mnie
zadziwiać – uśmiechnął się rozbawiony, a ja
poczułam
jak wzbiera we mnie... pożądanie. Jest taki przystojny. Spojrzałam na jego
przemoczoną koszulkę i zauważyłam kilka prześwitujących tatuaży na jego torsie.
Przechyliłam głowę i zdałam sobie sprawę, że mnie rozprasza. Nie musiał nawet
nic robić.
-
Nie czas teraz na
pogaduszki. – chwyciłam poduszkę z kanapy i rzuciłam w
niego.
Wbiegłam po schodach na górę i spojrzałam przez swoje ramię, by zobaczyć, czy
jest blisko. Był. Cholera, szybki jest. Wdrapałam się na ostatni schodek i
szybko wskoczyłam do małego gabinetu. Przez jakiś czas było cicho.
Otworzyłam lekko drzwi i wyjrzałam na zewnątrz. Nie
było go. Zachichotałam sama do siebie. Czułam się jak małe dziecko. Drzwi do
jego pokoju były zamknięte, więc to, to pomieszczenie obrałam jako mój kolejny
cel. Najciszej jak umiałam, uchyliłam drewnianą powłokę i wślizgnęłam się do
środka. Bezdźwięcznie zamknęłam za sobą drzwi, nie chcąc zdradzić miejsca mojej
kryjówki. Wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się do wnętrza pokoju, tylko po
to, żeby dostrzec Justina, stojącego na przeciwko mnie. Serce zaczęło bić mi
szybciej, kiedy ruszył w moją stronę. Zrobiłam krok do tyłu i natknęłam się na
drewnianą płytę.
-
Chyba wisisz mi nową
koszulkę. – spojrzał w dół i lekko odciągnął materiał od
swojej
skóry. Chwycił za moją brodę uwalniając wargę z pomiędzy moich zębów. Czułam,
że zaraz chyba dostanę zawału.
-
Chcesz nową koszulkę? –
przełknęłam nerwowo ślinę.
-
Wydaje mi się, że nosimy
inny rozmiar – Zaśmiał się cicho i spojrzał w dół na
moją
klatkę. No co ty nie powiesz. Chwycił moją twarz w obie swoje dłonie,
zmuszając mnie żebym spojrzała w jego płonące, zdeterminowane oczy. Westchnęłam
głośno, a jego usta powędrowały w dół. Całował mnie. Mocno. Jego język między
moimi wargami. To wszystko działo się tak szybko. Czułam się lekko
zmaltretowana. Jego ręce przytrzymywały moje nadgarstki, tuż nad moją głową.
Przygryzł moją dolną wargę i wypuścił ją z pomiędzy swoich zębów, zanim
spojrzał na mnie z góry. Nie odsunął się. Nie. Jego ciało przylegało do mojego.
Oboje z trudem łapaliśmy oddechy. Jego ciemny wzrok nieustępliwie nie opuszczał
mojej twarzy, puścił moje nadgarstki, w rezultacie czego moje dłonie opadły na
jego ramiona. Wzdrygnęłam się lekko uświadamiając sobie, co by się mogło stać,
gdyby nie przerwał. Uśmiechnął się do mnie i objął mnie w talii.
-
Powinieneś przebrać koszulkę
– powiedziałam, kiedy chciał się przysunąć
jeszcze
bliżej mnie. Uśmiechnął się i odsunął ode mnie. Zwinnym ruchem ściągnął ją z
siebie i rzucił pod drzwi od łazienki. Znowu się przybliżył i objął mnie w
talii, niepewnie położyłam dłonie na jego nagim torsie. Uśmiechnął się znowu.
Wyczuwałam jak jego mięśnie się napinają pod wpływem mojego dotyku. Czy to
teraz było moje? W końcu jest moim chłopakiem, tak czy nie? Nie spytał mnie o
to wszystko. – Um... twoja mama pytała, czy jesteśmy razem – mruknęłam. Uniósł
jedną brew do góry, wyraźnie rozbawiony.
-
I co jej powiedziałaś?
-
Że jesteśmy przyjaciółmi –
złączyłam usta w cienką linię. Justin próbował
powstrzymać
się od śmiechu. – Chcesz, żebyśmy byli czymś więcej? – spytałam.
-
A nie jesteśmy? – uniósł
jedną brew. Przygryzłam dolną wargę i wzruszyłam
ramionami
– Jeśli się zgodzisz, możemy być czymś więcej – uśmiechnął się.
-
Zgadzam się – szepnęłam
głośniej. Pocałował mnie w nos, na co ja go
zmarszczyłam.
Z jego ust wydostał się cichy chichot. Pochylił się i znowu złączył nasze usta.
W moim brzuchu obudziło się stado motyli, miałam wrażenie, że latam. Tak, tak,
bardzo dziwne, ale przyjemne uczucie. Wsunęłam palce w jego włosy, znowu
przyparł mnie do drzwi. Po chwili odsunął się ode mnie z cichym mlaskiem.
Uśmiechnęłam się do niego.
-
Powinnaś iść spać – opuścił
swoje ręce i odsunął się. Co? O co mu do cholery
chodzi?
Teraz akurat chce wyjść? Nie pozwolę mu na to.
-
Zostaniesz dopóki nie zasnę?
– uniosłam jedną brew. Pokiwał głową.
Przybiłam
sobie mentalnie piątkę. – Masz może jakąś koszulkę...
-
Oczywiście – zniknął w
garderobie, po chwili pojawił się z ubraniami. Podał mi
koszulkę,
zamknęłam się w łazience, oparłam o drzwi i zjechałam w dół. O matko. On jest
niesamowity. Zgodził się zostać, spać ze mną. Aww...
Super :) Kiedy kolejny? Naprawdę fajnie piszesz :)
OdpowiedzUsuńJestem w połowie pisania, więc pewnie niedługo :) dziękuję :*
Usuń