środa, 30 lipca 2014


ROZDZIAŁ 9: To nie jest sposób na radzenie sobie z problemami.
TORI:

Zawroty głowy. To właśnie poczułam, kiedy otworzyłam oczy. Powoli się podniosłam i rozejrzałam po pokoju. Nie byłam u siebie, byłam u Biebera. Moje buty leżały przy drzwiach wejściowych, sukienka wisiała na klamce drzwi od łazienki. Sukienka?! Spojrzałam na niebie. Byłam w samej bieliźnie, cholera. Byłam sama w pokoju, tyle dobrego. Wstałam owijając się kołdrą i weszłam do garderoby Justina. Na półkach i wieszakach było mnóstwo markowych ubrań. Jedna ściana była przeznaczona na czapki, a druga na buty. Pozostałe były zapełnione ubraniami. Cholera, też chcę taką garderobę. Podeszłam do półki, na której były ułożone w kostkę koszulki. Przebierając w nich i uważając, żeby nic nie rozwalić, znalazłam jedną najdłuższą, która sięgała mi do kolan. W tym mogłam wyjść. Zaciągnęłam kołdrę na łóżko i pościeliłam ją. Weszłam do łazienki i spojrzałam na siebie. Miałam trochę rozmazany makijaż, szybko się go pozbyłam, a włosy rozczesałam. Umyłam zęby, po raz kolejny użyczając sobie szczoteczki Justina. Kiedy byłam w miarę gotowa, weszłam do sypialni w poszukiwaniu mojego telefonu. Znalazłam go na półce, obok łóżka. Była już 11. Ciekawe jak długo spałam. Zaraz, zaraz, gdzie Saba, Avan i Dina? Wyszłam z sypialni i zbiegłam na dół po schodach. Mijając pusty salon i jadalnię, wpadłam do kuchni. Justin zaglądał do lodówki. Żarłok.
-         Cześć – powiedziałam przestępując z nogi na nogę, płytki były zimne. Justin
wyjrzał zza drzwi lodówki i uśmiechnął się na mój widok. Zamknął ją i spojrzał na mnie. Halo, nie jestem obrazem, zimno mi w stopy. Podeszłam szybko do krzesła i wspięłam się na nie – Pożyczyłam twoją koszulkę, bo nie chciałam zakładać tej okropnej sukienki – odwróciłam się do niego przodem. Opierał się o blat i kiwał głową. – Gdzie moi przyjaciele? – spytałam.
-         W twoim domu. Kenny zawiózł ich po tym, jak powiedziałaś, że chcesz wracać.
-         I? – zachęciłam go do dalszych wyjaśnień, koleś ja nic nie pamiętam! –
Dlaczego obudziłam się w samej bieliźnie?
-         Nie wiem. Zaniosłem cię w sukience do łóżka, ściągnąłem ci tylko buty –
wzruszył ramionami. – A co ty tam robiłaś, to nie wiem.
-         Okej – złączyłam usta w cienką linię i potarłam stopą o stopę. Justin pokręcił 
głową i wyszedł z kuchni. Co on odstawia? Z naszej rozmowy wynika, że niczego się nie dowiedziałam. Co dziś za dzień? Sobota... cholera, miałam do pracy na ósmą. Ja pierniczę! Justin wrócił do kuchni i postawił przede mną wełniane kapcie, jak na moje oko za duże na mnie. Zeskoczyłam, wsuwając w nie stopy. Cieplutkie. – Yy.. musisz odwieść mnie do domu, ja miałam pracę na ósmą, Bob mnie zabije... – schowałam twarz w dłoniach. Poczułam dłoń na plecach.
-         Spokojnie, zadzwoniłem rano do kawiarni. Odebrała Dina, poprosiłem ją o
numer do Boba i zadzwoniłem do niego. Przedstawiłem się jako twój ojciec i powiedziałem, że nie możesz być dziś i jutro w pracy ponieważ jesteś mu bardzo potrzebna. – powiedział, uniosłam brwi do góry, odwracając się do niego przodem – O dziwo nie pytał o szczegóły – wzruszył ramionami – Ostatecznie się zgodził i masz wolny weekend. Nie musisz dziękować. – oparł się z powrotem o blat. Wpatrywałam się jeszcze chwilę w niego, po czym pocałowałam go delikatnie w policzek i uśmiechnęłam się, za to on był rozbawiony jak dziecko. Nic dziwnego stałam przed nim, w jego kuchni, w samej koszulce i kapciach. Pewnie wyglądałam jak idiotka. To normalne, przyzwyczaiłam się już. Hm... mam wolny weekend, mogę go wykorzystać na spędzeniu czasu z Justinem, co nie jest takim złym pomysłem. Rozejrzałam się po kuchni i zauważyłam przy kuchence naleśniki, mój brzuch się odezwał. Minęłam Justina i otwierając każdą szafkę po kolei szukałam talerzyka. Po co najmniej 5 minutach szukania, znalazłam w górnej szafce obok lodówki. Nałożyłam sobie kilka naleśników i usiadłam przy wyspie tak, że mogłam patrzeć na Justina. Uśmiechnął się pod nosem i odwrócił wzrok, kiedy zaczęłam jeść. O co chodzi temu chłopakowi? Przecież ja najnormalniej w świecie jadłam śniadanie, co jest w tym zabawnego. Te naleśniki były przepyszne, normalnie rozpływały się w ustach.
-         O której wróciliśmy? – spytałam, zaczynając kolejnego.
-         Było jakoś po trzeciej – odparł. – Zwymiotowałaś przed moim domem, na
chodnik. – dodał po chwili. Przestałam przeżuwać. Cholera, jaka ze mnie łamaga. Zwymiotowałam przed jego domem, na jego oczach. Jakie upokorzenie. Schowałam twarz w dłoniach.
-         Przepraszam – wymamrotałam.
-         W porządku. Nic się nie stało. Teraz wiem, że nie mogę dawać ci alkoholu i
pilnować cię na imprezach, jeśli na jakieś pójdziemy – wzruszył ramionami – Każdemu mogło się zdarzyć. – dodał. Każdemu, ale nie mnie. Nigdy nie wymiotowałam, miałam mdłości, ale to mi się nie zdarzało. To po tej drodze tutaj, na sto procent. Popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się słabo, dokończyłam moje naleśniki i włożyłam talerzyk do zmywarki. – Masz na dzisiaj jakieś plany? – spytał. Odwróciłam się do niego, bawiąc się palcami.
-         W sumie nie – wzruszyłam ramionami, wpatrując się w jego miodowe oczy.
-         W takim razie już masz – uśmiechnął się szeroko. Ten chłopak nigdy nie
przestanie mnie zaskakiwać. Ciekawe co tym razem wymyślił? Skok ze spadochronu? Nie, to absurd. Nie zgodziłabym się na to, nawet gdyby proponował mi miliony.
-         Justin, ale ja nie mam ubrań, żeby się przebrać – mruknęłam.
-         To żaden problem. Kenny! – krzyknął, jego głos rozniósł się chyba po całym
domu. Chwilę później w kuchni pojawił się Kenny. – Możesz pojechać do domu Tori i poprosić Sabinę, aby spakowała jej kilka ubrań?
-         Jasne – uśmiechnął się do mnie i wyszedł. Założyłam kosmyk włosów za ucho.
Droga do mnie zajmie mu pół godziny, z powrotem pół godziny, to razem godzina. Co będziemy robić przez godzinę? Godzinę można zagospodarować czymś ciekawym. Ale co ciekawego można robić w koszulce samego Biebera i to w jego domu? Jedynie co to ponownie wrzucić go do basenu. Tylko jak go tam zwabić?

 
Uśmiechnęłam się do niego i przechodząc przez całą kuchnię i jadalnię, wyszłam przez salon na zewnątrz. Stanęłam pod drewnianym zadaszeniem, słońce oświetlało caluteńki ogród. Szczerze, to mogliśmy popływać po południu. Ciekawe czy Saba się domyśli, żeby spakować mi strój. Uniosłam ręce nad głowę i przeciągnęłam się, przez co koszulka uniosła mi się do góry, prawie odkrywając tyłek. Opuściłam szybko ręce i odwróciłam się, Justin odwrócił w tym momencie wzrok. Podparłam dłonie ręce na biodrach.
-         Czy ty patrzyłeś na mój tyłek? – Spytałam, próbując być wkurzoną.
 Uniósł ręce w obronnym geście i zniknął, z głupim uśmieszkiem, w salonie. Uznałam to za potwierdzenie. Odwróciłam się z powrotem do ogrodu, ściągnęłam kapcie i weszłam gołymi stopami na trawę. Łaskotało trochę. Przeszłam przez cały ogród i weszłam na czarną trampolinę. Położyłam się na plecach, wystawiając twarz do słońca. Mmm... mogłabym się do tego przyzwyczaić, serio.
Położyłam ręce wzdłuż ciała i nagle spadło na mnie coś mokrego. Otworzyłam oczy i usiadłam gwałtownie. Zauważyłam niedaleko trampoliny Justina z pistoletem na wodę. Uśmiechał się szeroko. To nie fair. On ma broń, ja mam... nic nie mam. Trampolina w niczym mi nie pomoże. Wstałam, mata się trochę się zatrzęsła, ale utrzymałam równowagę. Spojrzałam w stronę Justina, powoli się do mnie zbliżał. Podniosłam ręce w obronnym geście.
-         Poddaję się! – Powiedziałam – Proszę, nie podchodź!
-         Dlaczego? – Uniósł brew do góry i znowu mnie oblał. Miałam mokrą koszulkę
na brzuchu.
-         Nie chcę być mokra! – pisnęłam.
-         Wyschniesz – stał już przed trampoliną.
-         Proszę – jęknęłam. Podrapał się po głowie i uniósł ją do góry, żeby na mnie
spojrzeć. Przymrużył jedno oko.
-         No dobra, złaź – machnął ręką.
-         Odłóż pistolet – kiwnęłam. Wrzucił go pod trampolinę. Podeszłam na jej brzeg
i usiadłam, uśmiechnęłam się do niego i wyciągnęłam ręce. Pokręcił głową z uśmiechem i złapał mnie w talii po czym postawił na trawie. – Co będziemy dziś robić? – Spytałam, mrużąc oczy przez słońce.
-         Nie mogę ci powiedzieć – wzruszył ramionami. Ruszyliśmy przed siebie do
stolika na drugim końcu ogrodu.
-         No weź... – szturchnęłam go łokciem – Mi możesz powiedzieć wszystko –
powiedziałam trochę głośniej niż szeptem.
-         To niespodzianka – wyszeptał z uśmiechem. Zaśmiałam się.
-         Hm... co tym razem to może być? – Usiadłam na krześle, zajął miejsce na
przeciwko – Nurkowanie z rekinami? – Spojrzałam na niego, potrząsnął głową – Nie. Skok ze spadochronem?
-         Zapamiętam na następny raz. Ale to nie to. – Pokręcił znowu.
-         Hm... nie, nie wiem. Poddaję się. Nie mam pomysłu. – Rozłożyłam ręce.
-         I dobrze. Niespodzianka mi się uda – uśmiechnął się szeroko. Pokręciłam
głową.
-         Tori! – Usłyszałam krzyk pochodzący z tarasu. Wstałam i ruszyłam w stronę
domu. Kenny stał przed wejściem z małą torbą podróżną. – Sabina chciała, żebyś zadzwoniła – powiedział. Pokiwałam głową, podziękowałam i wzięłam torbę. Minęłam go i biegiem rzuciłam się na schody. Wbiegłam do góry i wpadłam do sypialni Justina. Sięgnęłam telefon i zadzwoniłam do Saby. Odebrała po chwili.
-         Saba?
-         Tori, po co ci ubrania? Dlaczego nie ma cię w pracy? O co chodzi?
-         Zostaję na weekend u Justina. Skąd wiesz o pracy? Sama nie wiem o co chodzi.
– Usiadłam na brzegu łóżka.
-         Dina do mnie dzwoniła. Jak to nie wiesz? – Miała zdziwiony głos.
-         Justin zaplanował coś na cały weekend, nawet załatwił mi wolne u Boba.
-         Wow. No to faktycznie. Tylko nie złość się. Wiesz, że cię kocham.
-         Ale o co... – rozłączyła się. Cholera, o co jej chodziło? Złapałam torbę i
otworzyłam ją, wyciągnęłam wszystko na łóżko. Dżinsy, spodenki, bluzki, sukienka i... o nie, moja nowa, koronkowa bielizna. Teraz wiem o co jej chodziło. Spakowałam wszystko z powrotem, rozległo się pukanie do drzwi. – Proszę – mruknęłam. Justin wszedł do pokoju.
-         Gotowa? – Spytał, uniosłam brwi do góry. – Za chwilę jedziemy. Ubierz się,
och i proszę, załóż coś wygodnego – puścił mi oczko i zniknął za drzwiami.
Wyciągnęłam z torby spodenki i szarą bluzkę z flagą USA. Ubrałam się i przeszukałam jeszcze raz torbę. W przedniej kieszeni znalazłam moje vansy. Włożyłam je i już byłam gotowa. Wzięłam telefon i zeszłam na dół, Justin stał w holu i czekał na mnie. Uśmiechnęłam się do niego. Złapał mnie za rękę, ciarki, i wyszliśmy z domu.
Wsiedliśmy do czarnego Range Rovera. Kenny prowadził. Dlaczego ja nigdy nic nie wiem? Wszyscy, tylko nie ja! To cholernie niesprawiedliwe. Jechaliśmy przez jakiś czas w milczeniu, Kenny puścił jakąś cichą muzykę. Z tyłu była prawie niesłyszalna.
-         Powiesz mi gdzie mnie zabierasz – jęknęłam, patrząc na Justina.
-         Nie, bo inaczej to nie będzie niespodzianka. Nie lubisz niespodzianek?
-         Lubię... tylko nie lubię na nie czekać.
-         Będzie warto. – Uśmiechnął się i złapał mnie za rękę. Ciarki. Oparłam głowę o
zagłówek i wpatrywałam się w niego. Był naprawdę przystojny. Uśmiechnęłam się do niego, przyjął taką samą pozycję jak ja i patrzył na mnie. I tak jechaliśmy, dopóki Kenny nie oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Wysiedliśmy z samochodu. Byliśmy przed drewnianą chatką. Była naprawdę piękna, dookoła lądy i łąki. Ale po co tu przyjechaliśmy? Justin złapał mnie za rękę i pociągnął do środka. Po lewej była recepcja. Tak wskazywał napis. To jakiś hotel? Bieber podszedł do starszej kobiety i porozmawiał z nią przez chwilę po czym wrócił do mnie i poprowadził mnie do wielkich, drewnianych drzwi. Otworzył je przede mną. Przeszłam przez nie i zaczęłam się cała trząść. Ten zapach, siodła, konie... powróciły wspomnienia. Łzy spłynęły mi po policzkach. Odwróciłam się zapłakana, wpadając prosto na Justina. Przytulił mnie mocno. Po co mnie tu zabrał? Miałam ochotę stąd uciec, ale trzymał mnie za mocno.
-         Justin, proszę – moja dolna warga drgała od szlochu. Pocierał ręką moje plecy
– Ja nie mogę. – Pisnęłam.
-         Wszystko będzie dobrze, skarbie – szepnął mi do ucha.
-         Boję się – chyba zmoczyłam mu całą koszulkę.
-         Jestem przy tobie, nic ci nie będzie – odsunął się lekko i spojrzał mi w oczy. –
Chodź – podprowadził mnie do bariery. Nadal się trzęsłam i płakałam. Kiedy zauważyłam jak jakiś mężczyzna prowadzi konia w naszą stronę, schowałam twarz w torsie Justina i zapłakałam głośniej. Musiałam wyglądać żałośnie. Justin coś powiedział, ale nie usłyszałam. Podniosłam głowę i zobaczyłam łeb konia. Krzyknęłam z przerażenia. – Spokojnie. – Mruknął i wyciągnął rękę, żeby go pogłaskać. Ściskałam w pięści jego koszulkę. – Nie bój się – pocałował mnie w czoło. Złapał moją drżącą dłoń i zaczął ją prowadzić do konia. Próbowałam ją cofnąć, ale mi na to nie pozwolił. 
Kiedy moje palce spotkały jego sierść, wzdrygnęłam się. Powoli zaczęliśmy go głaskać, a moja niepewność znikała. Dołożyłam drugą rękę i przejechałam nią po jego grzywie. Od razu przypominał mi się dom. – Lepiej? – Usłyszałam Justina. Kiwnęłam głową z lekkim uśmiechem. Chłopak skinął do stajennego, mężczyzna wiedząc o co chodzi, przyprowadził drugiego, brązowego konia. – Przejedziemy się? – Spytał. 
-         Nie jeździłam od dwóch lat – mruknęłam.
-         Ja dłużej – wzruszył ramionami. Mężczyzna osiodłał konie i pozwolił nam
przejść przez barierki. Popatrzyłam na nich i bez problemowo wspięłam się na siodło. Siedziałam bezpiecznie i uśmiechałam się do Justina. Zrobił to co ja i chwilę później zaczęliśmy robić kółka. – Możemy? – Bieber machnął do mężczyzny. Tamten kiwnął głową i otworzyła się przed nami brama na polanę. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i wyjechałam pierwsza. Czując się w swoim żywiole, kazałam mu biec szybciej. Byliśmy na otwartej łące, którą dookoła otaczał las. Na jej końcu było niewielkie jezioro. Podjechałam do niego i pozwoliłam koniowi się napić. Justin podjechał chwilę później.
-         Dziękuję – popatrzyłam na niego. Uśmiechnął się tylko – Teraz wiem, dlaczego
nie chciałeś mi powiedzieć.
-         Warto było poczekać? – Spytał. Kiwnęłam głową.
-         Absolutnie tak. – puściłam mu oczko i zawróciłam konia, znowu biegł, tym
razem w stronę stadniny. Wiatr rozwiewał mi włosy, czułam się jak w domu. Wjechałam do zagrody, Justin był tuż za mną i kiedy tylko mnie minął rozbłysły się światła fleszy. 
 
-         Zawracaj – powiedział do mnie. Zrobiłam co kazał i wyjechałam za nim.
Zatrzymał się w odległości kilku metrów i zeskoczył z konia. Wyciągnął telefon i gdzieś zadzwonił.
-         Co oni tu do cholery robią? – Prawie krzyczał. Zeszłam z konia i złapałam
chłopaka za rękę. Chciałam, żeby się uspokoił. – Mają zniknąć. Rozumiesz? I to w tej chwili! – Krzyknął rozłączając się. Przytuliłam się do niego.
-         Będzie dobrze, zaraz sobie pójdą.
-         Nie cierpię paparazzi. – Umieścił głowę w zagłębieniu między moją szyją a
ramieniem. Oddychałam jego cudownym zapachem, obserwując jak konie jedzą trawę. Pewnie te dupki będą nas teraz śledzić do samego domu. Cholera jasna, akurat dzisiaj? Serio... w tym cudownym dniu? Oni to mają wyczucie czasu. Ale jakim cudem się dowiedzieli?
-         Justin – usłyszałam Kennego. Odsunęłam się powoli od Justina. – Możemy iść,
są przy samochodach.
-         Załóż to – Justin ściągnął swoją bluzę i podał mi ją. Włożyłam ją, zakładając
kaptur na głowę. Weszliśmy do stadniny, przeszliśmy przez barierki i ruszyliśmy za Kennym do drzwi. W recepcji było pusto. Kiedy zbliżyliśmy się do drzwi wyjściowych, Justin kazał mi opuścić nisko głowę, co automatycznie zrobiłam. Kiedy wyszliśmy dopadły nas światła fleszy, na szczęście nie widzieli mojej twarzy. Po obu naszych stronach szli ochroniarze, przy okazji jeden zasłaniał Justina. Wsiadłam pierwsza, a on za mną. Nadal się błyskało. Kiedy Kenny wsiadł, od razu ruszyliśmy.
-         I co teraz? – Spytałam kiedy wyjechaliśmy z tego tłoku.
-         Nie wiem. Ważne, że nie widzieli twojej twarzy. – spuścił głowę w dół.
-         A to na koniu? – Zmarszczyłam czoło i ściągnęłam bluzę.
-         Chyba cię zasłaniałem. – Zerknął na mnie, a później zwrócił się do Kennego –
Musimy być w domu przed nimi. – Powiedział – Boże, jak się dowiedzą kim jesteś będzie jazda. – Pokręcił głową – Nie tylko oni nie dadzą ci żyć, ale i moje fanki. Nie chcę, żeby tak się stało. – spojrzał na mnie. Przysunęłam się do niego. Objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy.
-         Będzie dobrze – szepnęłam.
-         Mam nadzieję – westchnął. Jakiś czas później, byliśmy pod domem. Na
szczęście nikogo nie było, jeszcze. Wbiegliśmy do domu. Teraz wiedziałam, że nie będziemy mogli wyjść na zewnątrz. Nawet na taras. Zrozumiałam dlaczego on tak bardzo ich nie lubi. Podszedł do barku.
-         Hej, hej, hej – podbiegłam do niego i zabrałam mu z ręki whisky. Ścisnęłam
jego dłoń i pociągnęłam na kanapę. Usiedliśmy bardzo blisko siebie. – To nie jest sposób na radzenie sobie z problemami – powiedziałam.
-         A masz lepszy pomysł? – Uniósł brew do góry. Nie. Nie mam. Choć wiem, co
może poprawić nam humor.
-         Nie ruszaj się stąd. Zrozumiałeś? – Popatrzyłam na niego, kiwnął głową.
Wbiegłam do kuchni, prawie wpadając na gosposię – Przepraszam..  um... są może lody? – Popatrzyłam na nią. Pokiwała głową i podeszła do lodówki. Wyciągnęła jedno pudełko lodów o smaku waniliowym i po chwili nakładała w kulkach do wafelkowych miseczek. Posypała wszystko czekoladową posypką i włożyła do obydwu łyżeczki. Wzięłam wszystko i wróciłam do salonu. Justin leżał na kanapie z zamkniętymi oczami. Postawiłam lody na stoliku i szturchnęłam go, usiadł, a ja obok niego. – To poprawi nam humor – podałam mu jego porcję i zaczęłam jeść swoją. Zaśmiał się cicho i też zaczął jeść.
-         Nie wiedziałem, że mam lody w domu – odezwał się po chwili.
-         No, gdyby nie ja, to pewnie nigdy byś się nie dowiedział. – Puściłam mu oczko,
na co pokręcił głową z uśmiechem.
Kiedy zjedliśmy, zrobiło mi się trochę chłodniej. Justin dał mi tą samą bluzę co wcześniej i przytulił mnie.
-         Chodź – wstał po chwili i wyciągnął do mnie rękę. Złapałam ją i ruszyłam za
nim. Skierował się na górę i idąc korytarzem, wszedł w trzecie drzwi po prawej. Było ciemno. Kiedy zapalił światło zauważyłam, że jesteśmy w pokoju z wielkim telewizorem, dużą kanapą i fotelami, które wyglądały na super miękkie. – Co chcesz obejrzeć? – spytał.
-         A ty? – Uniosłam jedną brew.
-         Obejrzę wszystko co ty chcesz – powiedział. Usiadłam na fotelu, był puszysty i
jak się nie pomyliłam, miękki. Justin zajął drugi, przysuwając się bliżej mnie. Najpierw nacisnął jeden przycisk na pilocie i włączył się telewizor, drugim zgasił światło. Fajne urządzenie, przydałoby mi się takie cacko. – Twój ulubiony film? – Spytał.
-         The Last Song – chociaż gra w nim Miley, film jest niesamowity. Kilka minut
później, usłyszałam dźwięki rozpoczynające film. Pocałowałam go w policzek, objął mnie ramieniem, a ja położyłam na nim głowę. Ciii... zaczęło się.
Kiedy film się skończył, wytarłam policzki. Zawsze na końcu płakałam, choć oglądałam go już z dziesięć razy. Podniosłam głowę i spojrzałam na Justina, on spał. Zasnął podczas oglądania. Wyglądał tak słodko i spokojnie. Jak dziecko podczas snu. Przejechałam palcem wskazującym po jego skroni i po linii szczęki. Obrócił głowę w moją stronę, ale na szczęście nadal spał. Pocałowałam go w czoło i położyłam dłoń na jego policzku, delikatnie pocierając go kciukiem.
Wtedy zrozumiałam, że zakochuje się w tym chłopaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz