ROZDZIAŁ 9: To
nie jest sposób na radzenie sobie z problemami.
TORI:
Zawroty głowy. To właśnie poczułam, kiedy
otworzyłam oczy. Powoli się podniosłam i rozejrzałam po pokoju. Nie byłam u
siebie, byłam u Biebera. Moje buty leżały przy drzwiach wejściowych, sukienka
wisiała na klamce drzwi od łazienki. Sukienka?! Spojrzałam na niebie. Byłam w
samej bieliźnie, cholera. Byłam sama w pokoju, tyle dobrego. Wstałam owijając
się kołdrą i weszłam do garderoby Justina. Na półkach i wieszakach było mnóstwo
markowych ubrań. Jedna ściana była przeznaczona na czapki, a druga na buty.
Pozostałe były zapełnione ubraniami. Cholera, też chcę taką garderobę.
Podeszłam do półki, na której były ułożone w kostkę koszulki. Przebierając w
nich i uważając, żeby nic nie rozwalić, znalazłam jedną najdłuższą, która
sięgała mi do kolan. W tym mogłam wyjść. Zaciągnęłam kołdrę na łóżko i
pościeliłam ją. Weszłam do łazienki i spojrzałam na siebie. Miałam trochę
rozmazany makijaż, szybko się go pozbyłam, a włosy rozczesałam. Umyłam zęby, po
raz kolejny użyczając sobie szczoteczki Justina. Kiedy byłam w miarę gotowa,
weszłam do sypialni w poszukiwaniu mojego telefonu. Znalazłam go na półce, obok
łóżka. Była już 11. Ciekawe jak długo spałam. Zaraz, zaraz, gdzie Saba, Avan i
Dina? Wyszłam z sypialni i zbiegłam na dół po schodach. Mijając pusty salon i
jadalnię, wpadłam do kuchni. Justin zaglądał do lodówki. Żarłok.
-
Cześć – powiedziałam
przestępując z nogi na nogę, płytki były zimne. Justin
wyjrzał
zza drzwi lodówki i uśmiechnął się na mój widok. Zamknął ją i spojrzał na mnie.
Halo, nie jestem obrazem, zimno mi w stopy. Podeszłam szybko do krzesła i
wspięłam się na nie – Pożyczyłam twoją koszulkę, bo nie chciałam zakładać tej
okropnej sukienki – odwróciłam się do niego przodem. Opierał się o blat i kiwał
głową. – Gdzie moi przyjaciele? – spytałam.
-
W twoim domu. Kenny zawiózł
ich po tym, jak powiedziałaś, że chcesz wracać.
-
I? – zachęciłam go do
dalszych wyjaśnień, koleś ja nic nie pamiętam! –
Dlaczego
obudziłam się w samej bieliźnie?
-
Nie wiem. Zaniosłem cię w
sukience do łóżka, ściągnąłem ci tylko buty –
wzruszył
ramionami. – A co ty tam robiłaś, to nie wiem.
-
Okej – złączyłam usta w
cienką linię i potarłam stopą o stopę. Justin pokręcił
głową
i wyszedł z kuchni. Co on odstawia? Z naszej rozmowy wynika, że niczego się nie
dowiedziałam. Co dziś za dzień? Sobota... cholera, miałam do pracy na ósmą. Ja
pierniczę! Justin wrócił do kuchni i postawił przede mną wełniane kapcie, jak
na moje oko za duże na mnie. Zeskoczyłam, wsuwając w nie stopy. Cieplutkie. –
Yy.. musisz odwieść mnie do domu, ja miałam pracę na ósmą, Bob mnie zabije... –
schowałam twarz w dłoniach. Poczułam dłoń na plecach.
-
Spokojnie, zadzwoniłem rano
do kawiarni. Odebrała Dina, poprosiłem ją o
numer
do Boba i zadzwoniłem do niego. Przedstawiłem się jako twój ojciec i
powiedziałem, że nie możesz być dziś i jutro w pracy ponieważ jesteś mu bardzo
potrzebna. – powiedział, uniosłam brwi do góry, odwracając się do niego przodem
– O dziwo nie pytał o szczegóły – wzruszył ramionami – Ostatecznie się zgodził
i masz wolny weekend. Nie musisz dziękować. – oparł się z powrotem o blat.
Wpatrywałam się jeszcze chwilę w niego, po czym pocałowałam go delikatnie w
policzek i uśmiechnęłam się, za to on był rozbawiony jak dziecko. Nic dziwnego
stałam przed nim, w jego kuchni, w samej koszulce i kapciach. Pewnie wyglądałam
jak idiotka. To normalne, przyzwyczaiłam się już. Hm... mam wolny weekend, mogę
go wykorzystać na spędzeniu czasu z Justinem, co nie jest takim złym pomysłem.
Rozejrzałam się po kuchni i zauważyłam przy kuchence naleśniki, mój brzuch się
odezwał. Minęłam Justina i otwierając każdą szafkę po kolei szukałam talerzyka.
Po co najmniej 5 minutach szukania, znalazłam w górnej szafce obok lodówki.
Nałożyłam sobie kilka naleśników i usiadłam przy wyspie tak, że mogłam patrzeć
na Justina. Uśmiechnął się pod nosem i odwrócił wzrok, kiedy zaczęłam jeść. O
co chodzi temu chłopakowi? Przecież ja najnormalniej w świecie jadłam
śniadanie, co jest w tym zabawnego. Te naleśniki były przepyszne, normalnie
rozpływały się w ustach.
-
O której wróciliśmy? –
spytałam, zaczynając kolejnego.
-
Było jakoś po trzeciej –
odparł. – Zwymiotowałaś przed moim domem, na
chodnik.
– dodał po chwili. Przestałam przeżuwać. Cholera, jaka ze mnie łamaga.
Zwymiotowałam przed jego domem, na jego oczach. Jakie upokorzenie. Schowałam
twarz w dłoniach.
-
Przepraszam – wymamrotałam.
-
W porządku. Nic się nie
stało. Teraz wiem, że nie mogę dawać ci alkoholu i
pilnować
cię na imprezach, jeśli na jakieś pójdziemy – wzruszył ramionami – Każdemu
mogło się zdarzyć. – dodał. Każdemu, ale nie mnie. Nigdy nie wymiotowałam,
miałam mdłości, ale to mi się nie zdarzało. To po tej drodze tutaj, na sto
procent. Popatrzyłam na niego i uśmiechnęłam się słabo, dokończyłam moje
naleśniki i włożyłam talerzyk do zmywarki. – Masz na dzisiaj jakieś plany? –
spytał. Odwróciłam się do niego, bawiąc się palcami.
-
W sumie nie – wzruszyłam
ramionami, wpatrując się w jego miodowe oczy.
-
W takim razie już masz –
uśmiechnął się szeroko. Ten chłopak nigdy nie
przestanie
mnie zaskakiwać. Ciekawe co tym razem wymyślił? Skok ze spadochronu? Nie, to
absurd. Nie zgodziłabym się na to, nawet gdyby proponował mi miliony.
-
Justin, ale ja nie mam ubrań,
żeby się przebrać – mruknęłam.
-
To żaden problem. Kenny! –
krzyknął, jego głos rozniósł się chyba po całym
domu.
Chwilę później w kuchni pojawił się Kenny. – Możesz pojechać do domu Tori i
poprosić Sabinę, aby spakowała jej kilka ubrań?
-
Jasne – uśmiechnął się do
mnie i wyszedł. Założyłam kosmyk włosów za ucho.
Droga do mnie zajmie mu pół godziny, z powrotem pół
godziny, to razem godzina. Co będziemy robić przez godzinę? Godzinę można
zagospodarować czymś ciekawym. Ale co ciekawego można robić w koszulce samego
Biebera i to w jego domu? Jedynie co to ponownie wrzucić go do basenu. Tylko
jak go tam zwabić?
Uśmiechnęłam się do niego i przechodząc przez całą
kuchnię i jadalnię, wyszłam przez salon na zewnątrz. Stanęłam pod drewnianym
zadaszeniem, słońce oświetlało caluteńki ogród. Szczerze, to mogliśmy popływać
po południu. Ciekawe czy Saba się domyśli, żeby spakować mi strój. Uniosłam
ręce nad głowę i przeciągnęłam się, przez co koszulka uniosła mi się do góry,
prawie odkrywając tyłek. Opuściłam szybko ręce i odwróciłam się, Justin
odwrócił w tym momencie wzrok. Podparłam dłonie ręce na biodrach.
-
Czy ty patrzyłeś na mój
tyłek? – Spytałam, próbując być wkurzoną.
Uniósł ręce w obronnym geście i zniknął, z
głupim uśmieszkiem, w salonie. Uznałam to za potwierdzenie. Odwróciłam się z
powrotem do ogrodu, ściągnęłam kapcie i weszłam gołymi stopami na trawę.
Łaskotało trochę. Przeszłam przez cały ogród i weszłam na czarną trampolinę.
Położyłam się na plecach, wystawiając twarz do słońca. Mmm... mogłabym się do
tego przyzwyczaić, serio.
Położyłam ręce wzdłuż ciała i nagle spadło na mnie
coś mokrego. Otworzyłam oczy i usiadłam gwałtownie. Zauważyłam niedaleko
trampoliny Justina z pistoletem na wodę. Uśmiechał się szeroko. To nie fair. On
ma broń, ja mam... nic nie mam. Trampolina w niczym mi nie pomoże. Wstałam,
mata się trochę się zatrzęsła, ale utrzymałam równowagę. Spojrzałam w stronę
Justina, powoli się do mnie zbliżał. Podniosłam ręce w obronnym geście.
-
Poddaję się! – Powiedziałam
– Proszę, nie podchodź!
-
Dlaczego? – Uniósł brew do
góry i znowu mnie oblał. Miałam mokrą koszulkę
na
brzuchu.
-
Nie chcę być mokra! –
pisnęłam.
-
Wyschniesz – stał już przed
trampoliną.
-
Proszę – jęknęłam. Podrapał
się po głowie i uniósł ją do góry, żeby na mnie
spojrzeć.
Przymrużył jedno oko.
-
No dobra, złaź – machnął
ręką.
-
Odłóż pistolet – kiwnęłam.
Wrzucił go pod trampolinę. Podeszłam na jej brzeg
i
usiadłam, uśmiechnęłam się do niego i wyciągnęłam ręce. Pokręcił głową z
uśmiechem i złapał mnie w talii po czym postawił na trawie. – Co będziemy dziś
robić? – Spytałam, mrużąc oczy przez słońce.
-
Nie mogę ci powiedzieć –
wzruszył ramionami. Ruszyliśmy przed siebie do
stolika
na drugim końcu ogrodu.
-
No weź... – szturchnęłam go
łokciem – Mi możesz powiedzieć wszystko –
powiedziałam
trochę głośniej niż szeptem.
-
To niespodzianka – wyszeptał
z uśmiechem. Zaśmiałam się.
-
Hm... co tym razem to może
być? – Usiadłam na krześle, zajął miejsce na
przeciwko
– Nurkowanie z rekinami? – Spojrzałam na niego, potrząsnął głową – Nie. Skok ze
spadochronem?
-
Zapamiętam na następny raz.
Ale to nie to. – Pokręcił znowu.
-
Hm... nie, nie wiem. Poddaję
się. Nie mam pomysłu. – Rozłożyłam ręce.
-
I dobrze. Niespodzianka mi
się uda – uśmiechnął się szeroko. Pokręciłam
głową.
-
Tori! – Usłyszałam krzyk
pochodzący z tarasu. Wstałam i ruszyłam w stronę
domu.
Kenny stał przed wejściem z małą torbą podróżną. – Sabina chciała, żebyś
zadzwoniła – powiedział. Pokiwałam głową, podziękowałam i wzięłam torbę.
Minęłam go i biegiem rzuciłam się na schody. Wbiegłam do góry i wpadłam do
sypialni Justina. Sięgnęłam telefon i zadzwoniłam do Saby. Odebrała po chwili.
-
Saba?
-
Tori, po co ci ubrania?
Dlaczego nie ma cię w pracy? O co chodzi?
-
Zostaję na weekend u
Justina. Skąd wiesz o pracy? Sama nie wiem o co chodzi.
–
Usiadłam na brzegu łóżka.
-
Dina do mnie dzwoniła. Jak
to nie wiesz? – Miała zdziwiony głos.
-
Justin zaplanował coś na
cały weekend, nawet załatwił mi wolne u Boba.
-
Wow. No to faktycznie. Tylko
nie złość się. Wiesz, że cię kocham.
-
Ale o co... – rozłączyła
się. Cholera, o co jej chodziło? Złapałam torbę i
otworzyłam ją, wyciągnęłam
wszystko na łóżko. Dżinsy, spodenki, bluzki, sukienka i... o nie, moja nowa,
koronkowa bielizna. Teraz wiem o co jej chodziło. Spakowałam wszystko z
powrotem, rozległo się pukanie do drzwi. – Proszę – mruknęłam. Justin wszedł do
pokoju.
-
Gotowa? – Spytał, uniosłam
brwi do góry. – Za chwilę jedziemy. Ubierz się,
och i proszę, załóż coś
wygodnego – puścił mi oczko i zniknął za drzwiami.
Wyciągnęłam z torby
spodenki i szarą bluzkę z flagą USA. Ubrałam się i przeszukałam jeszcze raz
torbę. W przedniej kieszeni znalazłam moje vansy. Włożyłam je i już byłam
gotowa. Wzięłam telefon i zeszłam na dół, Justin stał w holu i czekał na mnie.
Uśmiechnęłam się do niego. Złapał mnie za rękę, ciarki, i wyszliśmy z domu.
Wsiedliśmy do czarnego
Range Rovera. Kenny prowadził. Dlaczego ja nigdy nic nie wiem? Wszyscy, tylko
nie ja! To cholernie niesprawiedliwe. Jechaliśmy przez jakiś czas w milczeniu,
Kenny puścił jakąś cichą muzykę. Z tyłu była prawie niesłyszalna.
-
Powiesz mi gdzie mnie
zabierasz – jęknęłam, patrząc na Justina.
-
Nie, bo inaczej to nie
będzie niespodzianka. Nie lubisz niespodzianek?
-
Lubię... tylko nie lubię na
nie czekać.
-
Będzie warto. – Uśmiechnął
się i złapał mnie za rękę. Ciarki. Oparłam głowę o
zagłówek i wpatrywałam się w niego. Był naprawdę
przystojny. Uśmiechnęłam się do niego, przyjął taką samą pozycję jak ja i
patrzył na mnie. I tak jechaliśmy, dopóki Kenny nie oznajmił, że jesteśmy na
miejscu. Wysiedliśmy z samochodu. Byliśmy przed drewnianą chatką. Była naprawdę
piękna, dookoła lądy i łąki. Ale po co tu przyjechaliśmy? Justin złapał mnie za
rękę i pociągnął do środka. Po lewej była recepcja. Tak wskazywał napis. To
jakiś hotel? Bieber podszedł do starszej kobiety i porozmawiał z nią przez
chwilę po czym wrócił do mnie i poprowadził mnie do wielkich, drewnianych
drzwi. Otworzył je przede mną. Przeszłam przez nie i zaczęłam się cała trząść.
Ten zapach, siodła, konie... powróciły wspomnienia. Łzy spłynęły mi po
policzkach. Odwróciłam się zapłakana, wpadając prosto na Justina. Przytulił
mnie mocno. Po co mnie tu zabrał? Miałam ochotę stąd uciec, ale trzymał mnie za
mocno.
-
Justin, proszę – moja dolna
warga drgała od szlochu. Pocierał ręką moje plecy
–
Ja nie mogę. – Pisnęłam.
-
Wszystko będzie dobrze,
skarbie – szepnął mi do ucha.
-
Boję się – chyba zmoczyłam
mu całą koszulkę.
-
Jestem przy tobie, nic ci
nie będzie – odsunął się lekko i spojrzał mi w oczy. –
Chodź
– podprowadził mnie do bariery. Nadal się trzęsłam i płakałam. Kiedy zauważyłam
jak jakiś mężczyzna prowadzi konia w naszą stronę, schowałam twarz w torsie
Justina i zapłakałam głośniej. Musiałam wyglądać żałośnie. Justin coś
powiedział, ale nie usłyszałam. Podniosłam głowę i zobaczyłam łeb konia.
Krzyknęłam z przerażenia. – Spokojnie. – Mruknął i wyciągnął rękę, żeby go
pogłaskać. Ściskałam w pięści jego koszulkę. – Nie bój się – pocałował mnie w
czoło. Złapał moją drżącą dłoń i zaczął ją prowadzić do konia. Próbowałam ją
cofnąć, ale mi na to nie pozwolił.
Kiedy moje palce spotkały jego sierść, wzdrygnęłam
się. Powoli zaczęliśmy go głaskać, a moja niepewność znikała. Dołożyłam drugą
rękę i przejechałam nią po jego grzywie. Od razu przypominał mi się dom. –
Lepiej? – Usłyszałam Justina. Kiwnęłam głową z lekkim uśmiechem. Chłopak skinął
do stajennego, mężczyzna wiedząc o co chodzi, przyprowadził drugiego, brązowego
konia. – Przejedziemy się? – Spytał.
-
Nie jeździłam od dwóch lat –
mruknęłam.
-
Ja dłużej – wzruszył
ramionami. Mężczyzna osiodłał konie i pozwolił nam
przejść
przez barierki. Popatrzyłam na nich i bez problemowo wspięłam się na siodło.
Siedziałam bezpiecznie i uśmiechałam się do Justina. Zrobił to co ja i chwilę
później zaczęliśmy robić kółka. – Możemy? – Bieber machnął do mężczyzny. Tamten
kiwnął głową i otworzyła się przed nami brama na polanę. Uśmiechnęłam się
jeszcze szerzej i wyjechałam pierwsza. Czując się w swoim żywiole, kazałam mu
biec szybciej. Byliśmy na otwartej łące, którą dookoła otaczał las. Na jej
końcu było niewielkie jezioro. Podjechałam do niego i pozwoliłam koniowi się
napić. Justin podjechał chwilę później.
-
Dziękuję – popatrzyłam na
niego. Uśmiechnął się tylko – Teraz wiem, dlaczego
nie
chciałeś mi powiedzieć.
-
Warto było poczekać? –
Spytał. Kiwnęłam głową.
-
Absolutnie tak. – puściłam
mu oczko i zawróciłam konia, znowu biegł, tym
razem w stronę stadniny. Wiatr rozwiewał mi włosy,
czułam się jak w domu. Wjechałam do zagrody, Justin był tuż za mną i kiedy
tylko mnie minął rozbłysły się światła fleszy.
-
Zawracaj – powiedział do
mnie. Zrobiłam co kazał i wyjechałam za nim.
Zatrzymał
się w odległości kilku metrów i zeskoczył z konia. Wyciągnął telefon i gdzieś
zadzwonił.
-
Co oni tu do cholery robią?
– Prawie krzyczał. Zeszłam z konia i złapałam
chłopaka
za rękę. Chciałam, żeby się uspokoił. – Mają zniknąć. Rozumiesz? I to w tej
chwili! – Krzyknął rozłączając się. Przytuliłam się do niego.
-
Będzie dobrze, zaraz sobie
pójdą.
-
Nie cierpię paparazzi. –
Umieścił głowę w zagłębieniu między moją szyją a
ramieniem.
Oddychałam jego cudownym zapachem, obserwując jak konie jedzą trawę. Pewnie te
dupki będą nas teraz śledzić do samego domu. Cholera jasna, akurat dzisiaj?
Serio... w tym cudownym dniu? Oni to mają wyczucie czasu. Ale jakim cudem się
dowiedzieli?
-
Justin – usłyszałam Kennego.
Odsunęłam się powoli od Justina. – Możemy iść,
są przy samochodach.
-
Załóż to – Justin ściągnął
swoją bluzę i podał mi ją. Włożyłam ją, zakładając
kaptur
na głowę. Weszliśmy do stadniny, przeszliśmy przez barierki i ruszyliśmy za
Kennym do drzwi. W recepcji było pusto. Kiedy zbliżyliśmy się do drzwi
wyjściowych, Justin kazał mi opuścić nisko głowę, co automatycznie zrobiłam.
Kiedy wyszliśmy dopadły nas światła fleszy, na szczęście nie widzieli mojej
twarzy. Po obu naszych stronach szli ochroniarze, przy okazji jeden zasłaniał
Justina. Wsiadłam pierwsza, a on za mną. Nadal się błyskało. Kiedy Kenny
wsiadł, od razu ruszyliśmy.
-
I co teraz? – Spytałam kiedy
wyjechaliśmy z tego tłoku.
-
Nie wiem. Ważne, że nie
widzieli twojej twarzy. – spuścił głowę w dół.
-
A to na koniu? –
Zmarszczyłam czoło i ściągnęłam bluzę.
-
Chyba cię zasłaniałem. –
Zerknął na mnie, a później zwrócił się do Kennego –
Musimy
być w domu przed nimi. – Powiedział – Boże, jak się dowiedzą kim jesteś będzie
jazda. – Pokręcił głową – Nie tylko oni nie dadzą ci żyć, ale i moje fanki. Nie
chcę, żeby tak się stało. – spojrzał na mnie. Przysunęłam się do niego. Objął
mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy.
-
Będzie dobrze – szepnęłam.
-
Mam nadzieję – westchnął.
Jakiś czas później, byliśmy pod domem. Na
szczęście
nikogo nie było, jeszcze. Wbiegliśmy do domu. Teraz wiedziałam, że nie będziemy
mogli wyjść na zewnątrz. Nawet na taras. Zrozumiałam dlaczego on tak bardzo ich
nie lubi. Podszedł do barku.
-
Hej, hej, hej – podbiegłam
do niego i zabrałam mu z ręki whisky. Ścisnęłam
jego
dłoń i pociągnęłam na kanapę. Usiedliśmy bardzo blisko siebie. – To nie jest
sposób na radzenie sobie z problemami – powiedziałam.
-
A masz lepszy pomysł? –
Uniósł brew do góry. Nie. Nie mam. Choć wiem, co
może
poprawić nam humor.
-
Nie ruszaj się stąd. Zrozumiałeś?
– Popatrzyłam na niego, kiwnął głową.
Wbiegłam do kuchni, prawie wpadając na gosposię –
Przepraszam.. um... są może lody? –
Popatrzyłam na nią. Pokiwała głową i podeszła do lodówki. Wyciągnęła jedno
pudełko lodów o smaku waniliowym i po chwili nakładała w kulkach do wafelkowych
miseczek. Posypała wszystko czekoladową posypką i włożyła do obydwu łyżeczki.
Wzięłam wszystko i wróciłam do salonu. Justin leżał na kanapie z zamkniętymi
oczami. Postawiłam lody na stoliku i szturchnęłam go, usiadł, a ja obok niego.
– To poprawi nam humor – podałam mu jego porcję i zaczęłam jeść swoją. Zaśmiał
się cicho i też zaczął jeść.
-
Nie wiedziałem, że mam lody
w domu – odezwał się po chwili.
-
No, gdyby nie ja, to pewnie
nigdy byś się nie dowiedział. – Puściłam mu oczko,
na
co pokręcił głową z uśmiechem.
Kiedy
zjedliśmy, zrobiło mi się trochę chłodniej. Justin dał mi tą samą bluzę co
wcześniej i przytulił mnie.
-
Chodź – wstał po chwili i
wyciągnął do mnie rękę. Złapałam ją i ruszyłam za
nim.
Skierował się na górę i idąc korytarzem, wszedł w trzecie drzwi po prawej. Było
ciemno. Kiedy zapalił światło zauważyłam, że jesteśmy w pokoju z wielkim
telewizorem, dużą kanapą i fotelami, które wyglądały na super miękkie. – Co
chcesz obejrzeć? – spytał.
-
A ty? – Uniosłam jedną brew.
-
Obejrzę wszystko co ty
chcesz – powiedział. Usiadłam na fotelu, był puszysty i
jak
się nie pomyliłam, miękki. Justin zajął drugi, przysuwając się bliżej mnie.
Najpierw nacisnął jeden przycisk na pilocie i włączył się telewizor, drugim
zgasił światło. Fajne urządzenie, przydałoby mi się takie cacko. – Twój
ulubiony film? – Spytał.
-
The Last Song – chociaż gra
w nim Miley, film jest niesamowity. Kilka minut
później,
usłyszałam dźwięki rozpoczynające film. Pocałowałam go w policzek, objął mnie
ramieniem, a ja położyłam na nim głowę. Ciii... zaczęło się.
Kiedy film się skończył, wytarłam policzki. Zawsze
na końcu płakałam, choć oglądałam go już z dziesięć razy. Podniosłam głowę i
spojrzałam na Justina, on spał. Zasnął podczas oglądania. Wyglądał tak słodko i
spokojnie. Jak dziecko podczas snu. Przejechałam palcem wskazującym po jego
skroni i po linii szczęki. Obrócił głowę w moją stronę, ale na szczęście nadal
spał. Pocałowałam go w czoło i położyłam dłoń na jego policzku, delikatnie
pocierając go kciukiem.
Wtedy zrozumiałam, że zakochuje się w tym chłopaku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz