poniedziałek, 14 lipca 2014


ROZDZIAŁ 4 : Nie dowiesz się dopóki nie spróbujesz
TORI:

            Jechaliśmy w milczeniu. Za kierownicą siedział ten sam mężczyzna co przyjeżdżał do kawiarni. Przedstawił mi się jako Kenny. No cóż, tyle dobrego, że chociaż ze mną nie rozmawiał, no bo o czym miałabym mu mówić? Szczerze mówiąc, chyba przejechaliśmy całe Los Angeles. Nie wiem do jakiej restauracji jedziemy, nic nie wiem. To niesprawiedliwe. Czy nie za bardzo się wyszykowałam? Teraz dopadła mnie niepewność. Nie wiem, czy zrobiłam dobrze zgadzając się na tą kolację. Przecież my się w ogóle nie znamy. „To się poznacie!” – krzyknęła moja podświadomość. No tak, w sumie racja, ale to dla mnie trochę dziwne. Wpada gwiazdor do kawiarni i kilka dni później, a nawet nie, zaprasza pracującą tam dziewczynę na kolację, nie wiadomo cholera gdzie! Świat jest dziwny. Wszystko jest dziwne. Dlaczego ja nie rozumiem ludzi, świata i tego co mnie otacza? Czy ja jestem jakaś nienormalna?
-         Za chwilę będziemy na miejscu – odezwał się Kenny. Skinęłam głową, jakaś
gula ugrzęzła mi w gardle. Moje serce waliło jak oszalałe, dłonie mi się pociły. Co się ze mną dzieje. Ja tak nigdy nie reaguję na nic. Pomóżcie mi. Ja chcę wysiąść i wrócić do domu. „TORI!!! Ogarnij się dziewczyno!” Uh... tak racja, powinnam się uspokoić.
Samochód się zatrzymał i ja znowu zaczęłam świrować. Drzwi się otworzyły i wysiadłam powoli na zewnątrz. Nogi zaczęły mi się trząść, szczerze? Ledwo stałam. Wzięłam głęboki oddech. Dopiero teraz zauważyłam, że byłam przed domem. To nie restauracja. Dom był ogromny, z dziesięć razy większy od mojego. Jedno wielkie WOW. Kenny skinął głową i ruszył do przodu, powlokłam się za nim z nogami jak z waty, szłam w szpilkach jak jakaś pokraka. Musiałam wyglądać jak idiotka. Dlaczego nie mogę się uspokoić, przecież nie idę na spotkanie o pracę, tak? Spotykam się tylko z mega gwiazdą Justinem Bieberem. Dobra, to brzmi przerażająco.
            Kenny otworzył drzwi. Weszłam do niewielkiego przedpokoju, podłoga była wyłożona płytkami. Na jednej ścianie była lustrzana szafa.
-         Cześć – usłyszałam, podniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętego Justina, w
czarnych spodniach i błękitnej koszuli z rękawami podwiniętymi do łokci. Miał sporo tatuaży.
-         Cześć – uśmiechnęłam się. Justin podszedł do mnie i pomógł mi ściągnąć
marynarkę, którą zaraz potem powiesił w szafie. Wskazał ręką, żebym poszła dalej. Niepewnie weszłam w głąb domu, gdzie znalazłam się w dużym, biało czarnym salonie. Był naprawdę piękny. Justin ruszył dalej, ja oglądałam wszystko co mijaliśmy. Nie wiedziałam, że ma tak dobry gust. Znaleźliśmy się w jadalni z długim stołem, był zastawiony na jednym końcu. Chłopak odsunął mi krzesło. Kiedy usiadłam, zajął miejsce naprzeciwko mnie.
-         Nie przeszkadza ci to, że zjemy tutaj? – spytał – To ze względu na to, że
gdybyśmy wyszli gdzieś na miasto, nie mielibyśmy odrobiny prywatności.
-         Nie, w porządku. – Uśmiechnęłam się – Masz bardzo ładny dom – chciałam
być oryginalna.
-         Dzięki – uśmiechnął się. – Na co masz ochotę? – wskazał na stół. Był nieźle
zastawiony. Krewetki, jakieś chińskie dania, kurczak, ciastka, no wszystko.
-         Gotujesz? – spytałam.
-         Nie. Mam gosposię – powiedział, na co w jadalni zjawiła się kobieta, w
fartuszku, może po czterdziestce. Postawiła przed nami spaghetti. Moje ulubione danie. Uśmiechnęłam się szeroko. Podziękowaliśmy jej, a ona zniknęła, jak się domyślałam w kuchni. Zaczęliśmy jeść.
-         Mieszkasz sam, w tak wielkim domu? – spytałam.
-         Tak, ale często dom jest pełny moich przyjaciół. Przeważnie codziennie tu
przesiadują. Nie czuję się samotny. – wzruszył ramionami.
-         Dziś jest tu pusto – zauważyłam. Uśmiechnął się.
-         Poprosiłem ich, żeby dziś nie przychodzili. A ty, mieszkasz sama? Kiedy
byliśmy u ciebie, nikogo nie było.
-         Z przyjaciółką. Często nie ma jej wieczorami, wychodzi na imprezy i takie tam.
–Machnęłam ręką. Uśmiechnął się – Jak to się stało, że jesteś tym, kim jesteś? Jestem tego bardzo ciekawa. Nie znam twojej „historii”.
-         No tak. Nie jesteś moją fanką. – uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć, że za
to mi dziękuje – To długa historia.... Um...  Zaczęło się od tego, że jako mały chłopiec grałem na schodach teatru w Stratford. To małe miasteczko w Kanadzie, z którego pochodzę. Śpiewałem i grałem, mama zaczęła mnie nagrywać i wrzucać filmiki na YouTube. Ludziom zaczęło się podobać, chcieli więcej, więc wrzucaliśmy więcej. Brałem udział w wielu konkursach, ale nie wygrywałem. Któregoś dna do mojej mamy zadzwonił mój menadżer. Zaprosił nas do Atlanty. Tam powiedzieli, że jestem za młody, żeby mnie wypromowali, lepiej żebym udał się do Disneya. Ale Scooter nalegał. Spotkaliśmy Ushera, zaśpiewałem dla niego i wtedy się zaczęło.
-         No to do tej pory na pewno przez wiele przeszedłeś. To chyba nie jest takie
łatwe jak się wydaje, co?
-         No nie. Trzeba wkładać w to wszystko wiele pracy. Przede wszystkim mieć
cierpliwość i silną wolę. Najgorzej jest z paparazzi. Oni są wszędzie. W moim ogródku, przed domem, za domem, nad domem. To jest masakra. Zero prywatności. Czasami boję się pójść do łazienki, bo mam wrażenie, że wyskoczą mi z prysznica.
-         Obserwują cię i szukają sensacji, aby cię tylko upokorzyć. Teraz rozumiem
dlaczego ciągle piszą o narkotykach, alkoholu i tak dalej. To dziwne. Przecież jesteś normalnym człowiekiem, tyle że znanym na całym świecie. Powinieneś mieć chociaż trochę prywatności. Próbujesz być normalny, ale oni sprawiają, że ludzie myślą, że jesteś okropny. Przez co ja, szczerze mówiąc, też tak myślałam. Brałam cię za egoistę, który chce zwrócić na siebie uwagę. Teraz, po tym co mi powiedziałeś, zrozumiałam, że media kłamią na każdym kroku, aby tylko pokazać cię w jak najgorszym świetle. – powiedziałam. Wpatrywał się we mnie jakby przyswajał to co przed chwilą powiedziałam.
-         Zaszokowałaś mnie. – odezwał się w końcu. – Szczerze mówiąc prawie każda
dziewczyna jest moją fanką. A kiedy się z jakąś spotkam, krzyczą „O mój Boże, Justin”. To czasami jest denerwujące. – westchnął odsuwając pusty talerz. Wziął kieliszek z winem i napił się.
-         To jest twoja ucieczka od problemów? – spytałam wskazując na butelkę wina.
-         Nie – pokręcił głową – Moją ucieczką jest muzyka. Kiedy nie czuję się najlepiej
po prostu próbuje coś napisać. Śpiewanie mnie relaksuje. To taka ucieczka od rzeczywistości. – wzruszył ramionami.
-         Rozumiem. Ja kiedy mam jakieś problemy to po prostu zamykam się w pokoju
i z nikim nie rozmawiam. Ale moje problemy w porównaniu do twoich to pikuś.
-         Też mam czasami ochotę ignorować wszystkich. Ludzie myślą, że bycie
sławnym jest fajne i proste. Tak naprawdę to jest najtrudniejsza praca, jaka może być. Trzeba radzić sobie dosłownie ze wszystkim. – sięgnął po ciasteczko, za to ja upiłam łyk wina, musiałam przyznać, było bardzo dobre. Najadłam się tym spaghetti, było pyszne. Justin uśmiechnął się lekko. – Może powiesz mi coś o sobie? – spytał.
-         Um... Pochodzę z Teneessie. Przeprowadziłam się tu dwa lata temu. Studiuję
dziennikarstwo. Jestem obecnie na pierwszym roku. – uśmiechnęłam się – Nie bardzo lubię o sobie mówić.
-         Czemu chciałaś zamieszkać akurat tutaj? – przechylił głowę na bok.
-         Postanowiłam wyjechać z przyjaciółką z naszego rodzinnego miasteczka, do
wielkiego miasta. Sabinie od dawna podobało się Los Angeles, więc rodzice kupili nam tu mieszkanie i tak się złożyło, że tu zostałyśmy na dłużej.
-         A dlaczego akurat dziennikarstwo?
-         Od zawsze lubiłam pisać. Chcę zostać redaktorką. Uwielbiam książki,
chciałabym mieć kiedyś własną redakcję. – wzruszyłam ramionami.
-         To twoje marzenie? – uniósł jedną brew.
-         Można tak powiedzieć – uśmiechnęłam się lekko – Po twoim przykładzie
widać, że marzenia się spełniają.
-         Dokładnie – kiwnął głową z uśmiechem. – Masz rodzeństwo?
-         Ym.. nie. Jestem jedynaczką. Miałam starszego brata, ale zginął dwa lata temu
w wypadku. To też między innymi był powód dla którego się wyprowadziłam. Tam wszystko mi o nim przypominało. Chciałam od tego uciec, odciąć się. Zacząć coś nowego. A ty, masz rodzeństwo?
-         Tak. Przyszywane. Jazzmine i Jaxon. To maluchy, Jazzy ma pięć lat, a Jax
cztery.
-         To słodziaki. – uśmiechnęłam się szeroko, Justin zachichotał i napił się wina.
-         Ładnie dziś wyglądasz. – podrapał się po karku. Och?
-         Dziękuję – uśmiechnęłam się znowu, a na moje policzki pewnie wstąpił
rumieniec. Nie chcę wyjść na idiotkę. Powtarzałam to w myślach jak jakąś mantrę. Czekaj, czekaj, czy on mnie nie podrywa? – Często się z kimś spotykasz? – spytałam po chwili.
-         Nie. Raczej nie. Może czasami. Tak jak mówiłem, moje fanki szaleją, kiedy
znajdę naprawdę fajną dziewczynę, nie mogę z nią normalnie porozmawiać, bo ona wariuje kiedy tylko otworzę buzię, żeby coś powiedzieć. To strasznie irytujące. Ty jesteś inna. Mogę z tobą pogadać jak z przyjaciółką. Jesteś niezwykła wśród tych wszystkich dziewczyn. Jest w tobie coś, czego nie ma w żadnej mojej fance. – uśmiechnął się. On faktycznie mnie podrywa. Czy tylko ja to tak odbieram? Dlaczego nie? Możemy się zabawić.
-         No tak. W końcu nie jestem zwariowaną fanką. To po pierwsze. A po drugie tak
jak już mówiłam, uważałam cię za kompletnie innego człowieka. Ale widzę, że jesteś naprawdę w porządku. Media tworzą z ciebie kogoś kim w rzeczywistości nie jesteś. Myślę, że jesteś fajnym facetem.
-         Czy to komplement? – spytał unosząc jedną brew.
-         Może – mrugnęłam do niego, na co zaczął się śmiać, a ja dołączyłam.
-         Chodź – podszedł do mnie i podał mi dłoń. Złapałam ją lekko, na co po moim
ciele przeszły ciarki. Podał  mi mój kieliszek z winem i wziął swój. Trzymając mnie za rękę pociągnął do salonu, gdzie wyszliśmy przed duże szklane drzwi do wielkiego ogrodu. Zauważyłam wielki basen, trampolinę i nawet tor do jeżdżenia na desce. Wieczór był trochę chłodniejszy niż dzień. Justin dalej trzymał mnie za rękę przez co nie było mi zimno.
-         Jeździsz? – spytałam kiwając w stronę rampy. Spojrzał na mnie.
-         Tak. To takie oderwanie od rzeczywistości i świetna zabawa – uśmiechnął się –
A ty, jeździsz?
-         Kiedyś próbowałam, co kończyło się wieloma siniakami.
-         Hm.. jeśli chcesz mogę cię nauczyć – uniósł jedną brew.
-         Może kiedyś – wzruszyłam ramionami. Poczułam jak splata nasze palce. Ciarki
nie znikały z moich pleców. Dlaczego nie zabrałam ręki? Nie wiem. To było dość... romantyczne? Słodkie z jego strony.
-         W takim razie trzymam cię za słowo – uśmiechnął się, kiwnęłam głową. O
matko. Czy ja się z nim właśnie nie umówiłam na lekcje jazdy na desce?
-         Nie ma tu fotoreporterów? – spytałam.
-         Ochroniarze ciągle kręcą się dookoła domu. Pewnie jest czysto. Za to mogą
podlecieć helikopterem nad dom. – wzruszył ramionami.
-         Nie przeszkadza ci to? – spytałam, uniósł nasze splecione ręce w górę, na
wysokość swojej klatki piersiowej i przyjrzał się im. Dałabym wszystko za to, żeby wiedzieć o czym teraz myślał.
-         Przeszkadza. Bardzo mnie to denerwuje. Ale, szczerze mówiąc teraz nie
przejmuję się niczym – wzruszył ramionami i opuścił nasze dłonie, po czym odstawił swój kieliszek na parapet okna. Stanął do mnie przodem nadal mnie nie puszczając. Co on zamierza? Dlaczego moje serce wali jak szalone? Spojrzał mi w oczy, spuściłam głowę. Złapał moją brodę w dwa palce i podniósł głowę, tak abym spojrzała na niego – Nie chowaj się – powiedział – Jesteś naprawdę piękna – szepnął, po czym nachylił się i pocałował mój policzek. Chyba spłonęłam od rumieńców. Odsunął się i wciągnął mnie z powrotem do środka. Zatrzymaliśmy się na środku salonu. Sięgnął pilota i włączył jakąś wolną muzykę. – Zatańczysz ze mną? – spytał i zabrał mi kieliszek. Odstawił go na szklany stolik przed białą kanapą. Kiwnęłam niepewnie głową. Podał mi rękę, którą złapałam. Przysunął się do mnie, umieszczając drugą rękę na mojej talii. Za to ja złapałam go za ramię. Zaczęliśmy się lekko kiwać w rytm melodii. 
-         Czy to zawsze robisz na randkach? – spytałam cicho.
-         Nie – pokręcił głową – Zwykle zjadam kolację i się żegnamy. Z tobą jest
zupełnie inaczej. Jesteś inna.
-         Już to słyszałam. – uśmiechnęłam się. – Więc uważasz to za randkę?
-         A ty nie? – uniósł jedną brew.
-         Chciałam się upewnić. W końcu prawie się nie znamy.
-         Ale mamy szansę się poznać – mruknął mi do ucha, przyciągając mnie bliżej.
Oparłam głowę na jego ramieniu. – Dobrze tańczysz – powiedział.
-         Brat mnie kiedyś nauczył. Ty też nieźle się ruszasz.
-         Nieźle? – odsunął się lekko i spojrzał na mnie.
-         Tak. Na razie tylko nieźle. Nie widziałam jeszcze wszystkiego – wzruszyłam
ramionami. Uśmiechnął się.
-         Mam nadzieję, że jak zobaczysz więcej to zmienisz zdanie – znowu mnie
przyciągnął. Moja głowa opadła na jego ramię.
-         Yhm.. – mruknęłam. To był naprawdę romantyczny taniec. Ta muzyka mnie
uspokoiła. Poczułam jak palcami masuje lekko moją talię. Ciarki wszędzie. Co on ma jakiś prąd w dłoniach, czy co? Naładowany elektrycznie? Usłyszałam dźwięk telefonu. To nie był mój telefon. Justin się zatrzymał.
-         Przepraszam – odsunął się i wyciągnął iPhone’a z kieszeni – Muszę odebrać. –
podszedł do kanapy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zegarka. Było już przed 23. Dlaczego ten ktoś musiał nam przerwać? Z resztą i tak już powinnam iść, jutro zaczynam od 8 pracę. Muszę się wyspać. Poczułam dłoń na swoich plecach, na co lekko się wzdrygnęłam. Odwróciłam się, stał za mną Justin.
-         Um... muszę już iść – powiedziałam półgłosem. Kiwnął głową. Zniknął w
jadalni i po chwili wrócił z moją torebeczką, podał mi ją. Podziękowałam mu uśmiechem. Weszliśmy do przedpokoju, Justin pomógł założyć mi moją marynarkę. – Dziękuję za kolację, naprawdę świetnie się bawiłam. 






-         To ja dziękuję, za to, że się zgodziłaś. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze.
-         Z chęcią – uśmiechnęłam się. Wyszliśmy na zewnątrz. Samochód już czekał,
jakim cudem? Zatrzymaliśmy się przed nim, Justin otworzył mi drzwi. – Do zobaczenia – pocałowałam go delikatnie w policzek i wsiadłam do samochodu zanim miał szansę zobaczyć moje rumieńce. Drzwi się zamknęły i samochód ruszył. Dopiero teraz spokojnie odetchnęłam. Matko, co to był za wieczór. Z żadnym z moich byłych chłopaków nie spędziłam tak, tak... romantycznego wieczoru. On jest naprawdę uroczym chłopakiem. Widocznie miałam rację myśląc o tym, że nie ocenia się książki po okładce. On jest normalny, nie jest taki, jakim opisują go te idiotyczne media. Po prostu potrzebuje z kimś porozmawiać, oderwać się od tego wszystkiego. Po prostu pobyć w towarzystwie rówieśników. Od małego ciąży na nim presja, zwana sławą. Gdybym była na jego miejscu, na pewno bym zwariowała.
            Samochód zatrzymał się pod moim domem, podziękowałam Kennemu i weszłam do środka. Od razu ściągnęłam buty, już bolały mnie nogi.  Saba wybiegła z salonu z krzykiem.
-         I jak było? Jak było? Co robiliście? – pytała. Czasami zachowywała się jak
czternastolatka. Westchnęłam i minęłam ją wchodząc do salonu. Opadłam na kanapę. – Było aż tak źle?
-         Nie, wręcz przeciwnie. Było cudownie. Zjedliśmy kolację u niego w domu.
Porozmawialiśmy trochę, wyszliśmy do ogrodu popatrzyć w gwiazdy, co skończyło się na tym, że pocałował mnie w policzek. Później wróciliśmy do salonu i tam zatańczyliśmy. I chce się jeszcze ze mną spotkać.
-         To cudownie! – pisnęła.
-         Tak, ale... nic z tego nie wyjdzie, Saba! – zakryłam twarz poduszką – On jest
sławny, a ja jestem dziewczyną z kawiarni. Zobacz jak to brzmi. To jest śmieszne.
-         Podoba ci się? – spytała. Dobre pytanie. To jak dziś wyglądał, jego włosy,
piękne oczy, uśmiech i pełne usta. Elektryzujący dotyk i hipnotyzujący zapach. To jak na mnie patrzy i jak ze mną rozmawia.
-         Tak – przyznałam.
-         To daj mu szansę – klepnęła dłońmi o swoje kolana. – Czy to takie trudne?
Może coś z tego wyjdzie. Tak, obie za nim nie przepadamy. Za żadnymi gwiazdami nie przepadamy, ale masz szansę poznać to wszystko z innej strony. Każdy tylko marzy o tym, żeby kogoś takiego spotkać. A tobie się udało, on cię polubił. Tori! Jesteś szczęściarą.
-         A jak nam nie wyjdzie? – westchnęłam.
-         Nie dowiesz się dopóki nie spróbujesz – wzruszyła ramionami. „Nigdy nie
mów nigdy” – w mojej głowie pojawiły się słowa Rose. Może to faktycznie dobry pomysł, żeby dać temu wszystkiemu szansę.
-         Dobra. Spróbuję, ale jeśli tylko on będzie chciał. Inaczej ja się nie będę starała.
-         Mam nadzieję – pocałowała mnie w policzek i zniknęła na górze. Zwlokłam się
z kanapy i ruszyłam do swojego pokoju. Wzięłam długi prysznic i położyłam się do łóżka. Musiałam uporządkować myśli, najlepiej się z tym przespać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz