piątek, 4 lipca 2014


ROZDZIAŁ 2: To znowu ty.
TORI:

Wpatrywałam się tępo przed siebie. Dziwnie było to usłyszeć. Może jednak ten chłopak miał coś w głowie i wiedział co mówi. Pokręciłam głową. O czym ty myślisz Tori? Przecież to gwiazda, robi wszystko dla pieniędzy. Owija sobie te nastolatki wokół palca, a potem zbija na nich kasę. Typowe. Wywróciłam oczami i spojrzałam na zegar, miałam 2 godziny do zamknięcia. Przez kawiarnię przewijało się jeszcze sporo ludzi.
Na szczęście we dwie dałyśmy sobie radę. Dina skończyła zmianę i poszła do domu. Zostałam sama. Pół godziny przed 22 zasłoniłam wszystkie okna. Zostało już tylko kilka osób. Kiedy wszyscy wyszli, założyłam krzesła na stoliki i zmyłam podłogę. Powiesiłam fartuch na zapleczu, wzięłam klucze, torebkę i ruszyłam do wyjścia. Kiedy miałam złapać za klamkę, drzwi gwałtownie się otworzyły i zamknęły. Przez chwilę byłam w szoku, ale zauważyłam chłopaka, jak mi się wydawało, bo miał kaptur na głowie. Ciężko dyszał. Odwrócił głowę w moją stronę, ale nie pokazał twarzy.
-         Możesz zamknąć te drzwi? – Spytał. Teraz byłam pewna, że to chłopak.
Nagle rozległo się pukanie do okien, miałam wrażenie, że ktoś obrzuca je kamieniami – Proszę – odezwał się znowu. Włożyłam klucz do zamka i przekręciłam go. – Dzięki – mruknął i ruszył do lady. Wyciągnął telefon i zadzwonił gdzieś wypowiadając tylko "Starbucks, tylne wyjście". Zaraz, zaraz. Co on sobie wyobraża?
-         Właśnie zamykałam – odezwałam się w końcu. Podniósł głowę znad telefonu i
popatrzył na mnie.
-         Przepraszam – powiedział, przerwały mu uderzenia w szyby. Co to do cholery
jest? – Naprawdę przepraszam – odezwał się znowu – Zaraz sobie pójdę. – Ściągnął kaptur. Ukazała mi się jego twarz. Pełne usta, duże oczy i krótko obcięte włosy, wygolone po bokach. Gdzieś go już widziałam. Kolejna fala uderzeń.
-         Co to było? – Spytałam rozglądając się.
-         Moje fanki – pokręcił głową. Uniosłam brew do góry – Jestem Justin Bieber –
powiedział. Wiedziałam, że skądś go znam. Przechyliłam głowę na bok – Proszę – podniósł ręce w obronnym geście – Tylko nie mów, że jesteś moją fanką.
-         Nie jestem – zaśmiałam się i podeszłam do lady siadając przodem do okien.
Kolejne uderzenia. – Co one tu robią? – Spytałam. Jak będą tak ciągle walić, to szyby popękają.
-         Wyszedłem na spacer – wzruszył ramionami – Spotkałem kilka, zrobiłem kilka
zdjęć i szedłem dalej. Tylko one są jak mrówki, pojawiają się nagle, znikąd. Zacząłem uciekać, próbowałem się schować w każdym możliwym sklepie, który mijałem. Tu na szczęście było otwarte. Uratowałaś mi życie – popatrzył na mnie i uśmiechnął się lekko. Odwróciłam wzrok.
-         Powinieneś mi dziękować, że cię stąd nie wyrzuciłam – zerknęłam na niego.
Wpatrywał się w coś przed siebie. Jego szczęka była idealnie zarysowana. Kącik jego ust uniósł się lekko do góry, spojrzałam szybko na drzwi. Cholera przyłapał mnie, że na niego patrzę. Tori! O czym ty myślisz? 
-         Dziękuje – powiedział i uśmiechnął się szeroko. Cóż, uśmiech miał ładny.
Kolejne uderzenia.
-         Nie przeszkadza ci to? – Skinęłam na okna. Oparł łokcie o ladę i złożył usta w
dzióbek.
-         Czasami – powiedział po chwili – Naprawdę lubię moje fanki, ale są też
momenty w których ich nie lubię. Czasami są kochane, wspierają, pomagają, a czasami są nieznośne.
-         A niektóre psychiczne – palnęłam. Zaśmiał się.
-         O tak. Niektóre mnie przerażają. Kilka nawet mi się oświadczyło. Jestem dla
nich przyjacielem, chłopakiem, narzeczonym, mężem i kochankiem.
-         Jest ich trochę – popatrzyłam na niego – Pewnie jesteś szczęśliwy.
-         Ugh... – na jego twarzy pojawił się grymas – Nie zawsze. Co prawda one dają
mi szczęście, ale zawsze mi czegoś brakuje – spojrzał na mnie. Nasze oczy na moment się spotkały, ale szybko odwróciłam wzrok. Rozległ się dzwonek, odebrał mówiąc tylko "okej". Zeskoczył z krzesła i spojrzał na mnie. – Gdzie jest tylne wyjście?
-         Och... prosto do końca, w lewo, prawo i tam będą metalowe drzwi. –
Zeskoczyłam z blatu. – Zaprowadzę cię. – wzięłam torebkę, klucze z drzwi i ruszyłam na zaplecze. Kiedy dotarliśmy do drzwi Justin je pchnął i byliśmy już na zewnątrz, gdzie stał czarny Range Rover.
-         Dzięki za ukrycie – uśmiechnął się i otworzył drzwi od samochodu.
-         Zawsze do usług. – mruknęłam do niego, zaśmiał się i pokręcił głową, po czym
wsiadł do auta. Odwróciłam się i ruszyłam przed siebie.
-         Hej – usłyszałam za plecami, zatrzymałam się i popatrzyłam w tamtą stronę.
Justin miał wystawioną głowę przez okno – Nie powiedziałaś mi jak masz na imię.
-         Um... nie. Chyba nie – uśmiechnęłam się, a on pokręcił głową. Ruszyłam w
swoją stronę, do domu. 


Kiedy w końcu dotarłam, zastałam niezły bałagan w salonie. To właśnie wada mieszkania z Sabą. Rzuciłam torebkę na komodę i zaczęłam sprzątać. Musiałam ogarnąć to chociaż trochę. Usłyszałam kroki na schodach i po chwili w salonie pojawiła się Sabina w szlafroku.
-         Och..  przepraszam. Zajęłam się pisaniem artykułu do gazetki i straciłam
poczucie czasu – zaczęła zbierać papiery – Właśnie mówiąc o czasie, co tak późno wróciłaś?
-         Och.. nie uwierzysz. Miałam właśnie zamykać, kiedy do kawiarni wpadł Bieber
– powiedziałam bez entuzjazmu. Saba wywróciła oczami.
-         Pewnie naćpany – powiedziała. Zmarszczyłam czoło.
-         Właśnie nie. Przynajmniej nie wyglądał na takiego. – Wzruszyłam ramionami.
-         O... coś nowego – mruknęła.
-         Ta. Gadaliśmy trochę..
-         O czym? – Przerwała mi zaciekawiona. Co jak co, ale przesłuchiwać to ona
uwielbiała. Szczególnie mnie. Nadawałaby się do policji.
-         W sumie tylko o jego fankach, które waliły w szyby kawiarni.
-         Ech... myślałam, że o czymś konkretnym. Toż to gwiazda – wyrzuciła ręce w
powietrze – Powinien wiedzieć jak zagadać do dziewczyny.
-         Przestań. To jedno spotkanie. Po za tym on nie jest w moim typie i ja w jego też
nie. Pojawił się tylko raz i nawet nie zna mojego imienia – wzruszyłam ramionami.
-         Nie zapytał? – Zabrała ode mnie śmieci i wyniosła do kuchni.
-         Zapytał – powiedziałam głośniej – Tylko, że mu nie powiedziałam.
-         I bardzo dobrze – wróciła. – Im mniej wie tym lepiej. Chodź idziemy spać.
Jutro mamy zajęcia i pracę. – Pokiwała na mnie palcem i wbiegła po schodach, a ja zaraz za nią. Zamknęłam się u siebie, wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Dlaczego mam wrażenie, że to jedno spotkanie może zakończyć się nieszczęściem?

Moja zmiana zaczynała się o 15. Idąc z zajęć do kawiarni, kupiłam gazetę, która przyciągnęła moją uwagę. Otóż na pierwszej stronie był nagłówek, który mówił o tym, że wczoraj wieczorem pijany Bieber wbiegł do Starbucks i nie wyszedł. Ciekawe. Naprawdę ciekawe. Przecież to wszystko kłamstwa. Nie był pijany i był tam ze mną. Wiem, że to dziwnie może się komuś skojarzyć, ale przecież to co napisali to nieprawda. Rose miała rację, media kłamią. Wrzuciłam gazetę do kosza i weszłam do kawiarni. Pomachałam Dinie i Avanowi i udałam się na zaplecze, aby ubrać mój fartuszek. Związałam włosy w koński ogon i ruszyłam zająć stanowisko przy ladzie. W momencie, kiedy podeszłam zadzwonił firmowy telefon. Pewnie kolejne zamówienia.
-         Starbucks, w czym mogę służyć? – Odebrałam. Zawsze tak musieliśmy
odbierać.
-         Proszę jedną caffe latte na 16 – usłyszałam gruby męski głos.
-         Imię?
-         Uh... – usłyszałam szum.
-         Halo? – Spytałam.
-         JB. – Odezwał się.
-         Okej. Dzięki za zamówienie. – Rozłączyłam się i odłożyłam telefon. Dziwna
rozmowa. Przed moją kasą uzbierała się spora kolejka. Zaczęłam rozdawać klientom kawę, zaparzoną przez Avana albo Dinę. Saba to ma szczęście. Akurat teraz szef zgodził się dać jej wolne. Nie wiem jak ona to robiła, ale potrafiła manipulować ludźmi. Wbiłam na kasę kolejną sumę.
-         Proszę mocną espresso. – Usłyszałam, podniosłam głowę i zauważyłam go.
-         Patrick – warknęłam. – Czego tu szukasz?
-         Dla twojej wiadomości przyszedłem po kawę. Nie do ciebie. – Wywrócił
oczami. Nalałam kawy do kubka, który zamknęłam i podpisałam. Chętnie bym mu tam napluła. – Jak leci? – Spytał kiedy podałam mu kubek z kawą.
-         W porządku – mruknęłam. Nabiłam cenę, on zapłacił i wyszedł. Ugh... jak ja go
nie cierpię. To dziwne jak szybko potrafią zmieniać się nasze uczucia. Kilka miesięcy temu kochałam go jak głupia. To był mój największy błąd. Zdradzał mnie regularnie, dowiedziałam się tego przypadkiem od koleżanek z roku, które przeleciał. Nawet teraz zbiera mi się na wymioty, kiedy o tym myślę. Tak bardzo go nienawidzę. Próbował mnie przepraszać, byłam tak załamana, że gdyby nie Sabina, na pewno bym mu wybaczyła. Dobrze, że ona mnie powstrzymała. Spojrzałam na zegar, miałam 5 minut do 16. Zaparzyłam latte i podpisałam kubek. Dziwne imię. Kiedy wybiła właściwa godzina i obsłużyłam jakąś dziewczynę, do lady podszedł czarnoskóry mężczyzna. Był przy kości i miał czarne Ray- Bany.
-         Słucham – uśmiechnęłam się do niego. Chyba mi się przyglądał, dlaczego
musiał mieć te głupie okulary?
-         Zamawiałem kawę – o to ten głos. Chodź przez telefon wydawał się grubszy.
-         JB, tak? – Spytałam, kiwnął głową i uśmiechnął się pod nosem. Podałam mu
kubek, dał mi 50 dolarów i skierował się do wyjścia. Okej. Podążyłam za nim wzrokiem, pchnął drzwi i wyszedł na zewnątrz. Podszedł do czarnego samochodu, w którym była otwarta tylna szyba. Wsadził przez nią kubek, powiedział kilka słów i obszedł samochód, po czym odjechał. Jak ja nie lubię biznesmenów.
-         Tori! – Usłyszałam. Odwróciłam się, Dina machała do mnie z zaplecza.
Podbiegłam do niej szybko.
-         Co się stało? – Spytałam. Zamrugała kilka razy, po czym zmrużyła oczy.
-         Mów wszystko!
-         O co ci chodzi? – zmarszczyłam czoło zdezorientowana.
-         Och.. nie udawaj głupiej, kto tu wczoraj był? – Złożyła ręce na piersi.
-         Ach... o to ci chodzi. Bieber wpadł, bo uciekał przed fankami – wzruszyłam
ramionami. 
-         I ty mówisz to tak spokojnie? – Jej oczy powiększyły się. Kiwnęłam głową,
patrząc na nią jak na wariatkę. – Byłaś tu z Bieberem, sam na sam. Jaki on jest? Pewnie super.
-         Daj spokój – prychnęłam i wróciłam do lady, zająć się kolejnymi klientami.
Kolejna wariatka, która go lubi. Boże.
-         Cześć – usłyszałam cichy głos. Podniosłam wzrok i ujrzałam Rose.
Uśmiechnęłam się.
-         Hej, to co zwykle? – Spytałam, kiwnęła głową. Przygotowałam wszystko i
podałam jej, uśmiechnęła się lekko.
-         Słyszałam, że był tu...
-         Och boziu.... proszę .... – jęknęłam.
-         Okej, okej rozumiem – zaśmiała się. – Widzę, że byłaś tu wtedy i musiałaś go
spotkać.
-         Ugh... to spotkanie nie było najgorsze, ale nadal uważam go za palanta –
kiwnęłam palcem wskazującym. Rose zachichotała.
-         Wiem. Też czasem tak o nim mówię – wzruszyła ramionami. – Coś jeszcze o
nim sądzisz?
-         Hym... jest... ugh... jest inny niż myślałam, chodź może się mylę, tylko raz z
nim gadałam.
-         Mieć takie szczęście – pokręciła głową. – Serio – spojrzała mi w oczy – Jesteś
szczęściarą.
-         Bez przesady. Nie potraktowałam go jako gwiazdę, tylko jak zwykłego
człowieka – wzruszyłam ramionami.
-         On jest zwykłym człowiekiem. – Posłała mi ciepły uśmiech. Odwzajemniłam go
i zajęłam się resztą klientów. W między czasie gawędziłam z Rose, która opowiadała mi o tym co Justin zrobił dla fundacji, o jego koncertach i o tym jak kocha swoich fanów, ale o tym ostatnim nieco już wiedziałam. Rose wyszła o 21, a mi została godzina do zamknięcia. Dina i Avan zerwali się wcześniej, więc znowu wychodziłam ostatnia. Tak, jestem bardzo dobrą przyjaciółką i nie wydałam ich szefowi. Robiliśmy tak często, albo oni, albo ja i Saba. Byliśmy naprawdę zgraną paczką. Kiedy ludzie zniknęli zaczęłam przecierać stoliki. Trochę ich było, w końcu były ustawione w całej kawiarni, w sumie prawie 30. Trochę pracy zajmowało takie wycieranie i zakładanie i ściąganie krzesełek.
Dlaczego wszyscy uważają, że spotkanie Biebera to szczęście, gorzej jak się go nie lubi i  nie chce się go widzieć na oczy. Może i jest normalnym chłopakiem, ale wcale się tak nie zachowuje. To co sobą reprezentuje nie jest normalne, czy on nie ma rodziców, którzy go pilnują? No proszę, przecież powinien mieć jakąś drużynę, czy coś, która mu pomaga i go pilnuje. Nawet dziewczyna może go pilnować, no czy to takie trudne. A może on chce skończyć jak Winehouse? Wszystko możliwe. Zaćpa się i przestaną o nim pamiętać. Być gwiazdą światowego formatu i robić takie głupoty. Gdybym była na jego miejscu to przecież wiedziałabym, że tam gdzie nie wyjdę, będą za mną paparazzi. Chyba że on się tym nie przejmuje i robi to specjalnie, chce się po prostu rzucać w oczy. Być rozpoznawany, nie tylko ze względu na muzykę. Och, jakim głupkiem trzeba być. A może robi to tylko dlatego, że nie zależy mu na niczym. Cieszy się, że ma kasę i się nią lansuje.
 Usłyszałam jak drzwi się otwierają i za chwilę zamykają.
-         Zamknięte! – Krzyknęłam.
-         Och... poratujesz mnie? – Usłyszałam. Podniosłam głowę i zauważyłam
Biebera z wielkim uśmiechem. Serio? Co on znowu tu robi?
-         To znowu ty – westchnęłam – Co tym razem? – Uniosłam jedną brew, nadal
nie byłam do niego przekonana. Tak szczerze, to nie chciałam, żeby tu był. Ale patrząc na niego, nie rozumiałam dlaczego nie mogę mu się oprzeć. Och Boże. Co ja za głupoty wygaduje. Tori ogarnij się. To dziwny dzieciak, który myśl, że może mieć wszystko czego tylko zapragnie.
-         Znowu mnie goniły – wskazał kciukiem za siebie, zerknęłam w stronę okien,
ale nikogo tam nie było. Kłamał. Zmrużyłam oczy, kiedy na niego spojrzałam. Robi to specjalnie? Czego on chce? No ludzie!
-         Serio? – Obeszłam go i zabrałam się za dalsze wycieranie, ostatnich stolików.
Patrzył na mnie, nie lubiłam kiedy ktoś patrzył jak sprzątam, czułam się wtedy niekomfortowo. Po co on tu przyszedł, do cholery?!
-         Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – Spytał, idąc za mną.
-         Ym... nie.– mruknęłam. Dlaczego moja podświadomość cieszyła się, że go
widzi? Przecież ja go nie lubię. UGH....
-         Ooo... nie lubisz mnie – stwierdził. Och, brawo geniuszu. Wywróciłam oczami.
-         Czego chcesz? – Zatrzymałam się gwałtownie, przez co wpadł na mnie, szybko
się odsunęłam. On zaczął chichotać, to było takie dziwne, że sama zaczęłam się śmiać. Pokręcił głową.
-         Niczego nie chcę – wzruszył ramionami. Zaczęłam zakładać krzesła, on robił to
samo. O co mu do cholery chodzi? Dlaczego mi pomaga?
-         Serio? – Spytałam wracając do naszej rozmowy. Przestań z tym „serio” Tori.
Jestem uzależniona od tego słowa. Serio. Ugh... Kiwnął głową – Okej – szepnęłam. Co chwilę na mnie zerkał, sama starałam się na niego nie patrzeć, ale jakoś to mi nie wychodziło. Kilka razy nasze spojrzenia się spotkały, na co ja oblewałam się rumieńcem, a on uśmiechał się pod nosem.
Kiedy skończyliśmy w milczeniu zakładać krzesełka, przeszłam na zaplecze, a on kroczył za mną jak duch. Już mam swojego anioła stróża, za drugiego dziękuję. Ściągnęłam swój fartuszek i zawiesiłam na wieszak. Odwróciłam się do niego przodem, stał oparty o futrynę. Miał na sobie nisko opuszczone dżinsy i czarną bluzę bez kaptura, zakładaną przez głowę. Uniosłam jedną brew.
-         Zamierzasz tu tak stać? – Sięgnęłam po torebkę i klucze od kawiarni.
-         Ym.. nie – powiedział, kiedy go minęłam, kierując się do wyjścia. Wypuściłam
go pierwszego i zamknęłam kawiarnię. – Mogę cię odprowadzić? – Spytał. Moje serce wariuje, mam zawał? Ogarnij się!
-         Um... czemu nie – wzruszyłam ramionami, uśmiechnął się i ruszył za mną.
Starałam się udawać opanowaną i wątpię, żeby mi to wychodziło. Nie chciałam wyjść przy nim na jaką głupią, albo psychicznie chorą. Tori, ogarnij się!
-         Długo tu pracujesz? – Spytał.
-         Dwa lata, a co? – Zerknęłam na niego.
-         Nic – pokręcił głową – Nie widziałem cię tu nigdy.
-         Bo może nie ja cię obsługiwałam. Z resztą ja ciebie też nigdy nie widziałam, aż
do wczoraj. – Wzruszyłam ramionami. Zachichotał, cóż... miał uroczy śmiech.
-         No tak. Bo ja nie kupuje kawy. Mam od tego ludzi.
-         No tak. Masz ludzi od wszystkiego. – Wywróciłam oczami. – Tędy – skręciłam
w prawo. Szliśmy chwilę w milczeniu, Justin co chwilę się obracał i mruczał pod nosem. A może to on jest psychicznie chory? Gada do siebie, patrzy za siebie, widzi duchy? O co mu do cholery chodzi? Może rzeczywiście na coś choruje? – Co ty robisz? – spytałam w końcu, denerwowało mnie już to.
-         Śledzą mnie. – Powiedział nerwowo. – Masz jakiś skrót?
-         Um.. tak. – kiwnęłam głową.
-         To dobrze. Prowadź – złapał mnie za rękę i zaczął biec, ciągnąc mnie za sobą.
Dlaczego ten dotyk sprawiał, że miałam ciarki na całym ciele? Czy to nie dziwne? Pokierowałam nas między budynkami, tak aby zgubić fotoreporterów. W końcu dotarliśmy do domu. Wpuściłam go szybko i zamknęłam za nami drzwi. Wszędzie było ciemno. Zapaliłam światło w salonie i opadłam na kanapę. Justin zajął fotel. Gdzie Saba? Rozejrzałam się po salonie, nadal łapiąc oddech. Na stoliku przed kanapą leżała karteczka. Saba napisała, że jest na imprezie i wróci późno. W sumie to dobrze, nie byłaby zachwycona, gdyby zobaczyła Biebera. Jak to dziwnie brzmi. Bieber w moim domu. To śmieszne.
-         Nie denerwuje cię to? – spytałam.
-         Och... oni nie dają mi żyć. Znajdą na mnie wszystko. – Oparł głowę o oparcie i
oblizał usta. Dlaczego wydawało mi się to seksowne? Tori!!!
-         A co z tymi narkotykami, alkoholem i tak dalej...? – popatrzyłam na niego.
Wzruszył ramionami, a ja uniosłam jedną brew. Czyżby prawda? Może jednak jest...
-         Nie biorę narkotyków – powiedział w końcu – Oczywiście, że czasami się
napiję, ale tak robi każdy nastolatek. To, że nie przyjaźnię się z "białymi" nie znaczy, że jestem ćpunem. Ludzie myślą, że skoro „czarni” to moi przyjaciele, to ja stanę się taki jak oni. Będę ćpunem. Ludzie nic nie rozumieją. Większość z nich to rasiści.
-         No tak. – Szepnęłam, czy mogłam mu uwierzyć? – Oni chcą cię zniszczyć?
-         Powoli im się to udaje. Ludzie nie traktują mnie poważnie. Wierzą mediom. A
kiedy to robią, to mnie osłabia. Mam czasami takie dni, w których najchętniej skończyłbym to co robię, ale nie mogę. Muzyka to moje życie, moje marzenie. – jego brązowe oczy wpatrywały się we mnie. Uśmiechnęłam się lekko. Dlaczego on jest taki onieśmielający? Boże, ratuj!
-         Po co przyszedłeś dziś do kawiarni? – Spytałam, na co on się uśmiechnął.
-         Nadal nie znam twojego imienia. – potarł palcem wskazującym dolną wargę, Bieber 
ogarnij się, bo doprowadzasz mnie do szału! Mam przez ciebie ciarki!
-         Um... no tak. Jestem Tori. To skrót od Victorii. – odezwałam się w końcu. 
-         Dlatego właśnie przyszedłem – uśmiechnął się szeroko, odsłaniając wszystkie zęby. 
Wyglądał jak dziecko.
-         A tak szczerze? – uniosłam brew. On zrobił to samo.
-         Chciałem cię zobaczyć. Wydałaś się inna niż wszystkie moje fanki.
-         Może to dlatego, że nią nie jestem? – wzruszyłam ramionami.
-         Może – uśmiechnął się – Dasz mi swój numer?
-         Że co proszę? – Uniosłam brwi do góry. Był stanowczy.
-         Spytałem, czy dasz mi swój numer – poprawił się na fotelu i oblizał usta. Serio? On
poprosił mnie o numer? Dlaczego serce waliło mi jak szalone?
-         Um... no nie wiem.
-         Chciałbym z tobą jeszcze kiedyś porozmawiać. Naprawdę wydajesz się fajna. 
Przyszedłbym do kawiarni, ale nie mogę – popatrzył na mnie, po czym przejechał
wzrokiem po moim ciele. Czy on właśnie oglądał moje ciało?
-         Och... okej – westchnęłam. Raz się żyje. Podał mi swój telefon, wpisałam numer i
oddałam mu iPhonea. Uśmiechnął się szeroko.
-         Dzięki za wszystko. Kenny czeka na mnie przed kawiarnią. – Wstał, ja zrobiłam
to samo, idąc za nim do drzwi – Fajnie było cię spotkać i pogadać – odwrócił się na wyjściu – Zadzwonię. – Pomachał telefonem i ruszył chodnikiem. Pewnie i tak nie zadzwoni.



Cześć :) rozdział 2 już gotowy :) i jak się podoba? Proszę o chociaż jedno słówko na dole :) dziękuję i do następnego :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz