ROZDZIAŁ 1 : "Musisz uwierzyć w siebie."
TORI:
Uśmiech. Cały dzień uśmiech. Bolały mnie już
policzki. Kiedy nikt na mnie nie patrzył, po prostu przestawałam. Wtedy mogłam
odetchnąć. Wcale nie było mi do śmiechu. Szef ciągle miał pretensje, że się
spóźniam. Co prawda to prawda, ale żeby grozić mi zwolnieniem? Lubiłam tą
pracę. Nie mogłam narzekać. Niektórzy ludzie byli naprawdę mili, inni niestety nie.
Byli tacy co przychodzili tu zawsze i tacy co przesiadywali tu całymi dniami.
Tak, pracowałam w Starsbucks Coffee. Moja praca nie była trudna, parzyłam kawę,
robiłam zamówienia i uśmiechałam się do wszystkich. Z rana był niewielki ruch,
najwięcej ludzi przetaczało się tu w porze lunchu. I to właśnie ten czas.
Podałam łysemu mężczyźnie kawę i schowałam pieniądze do kasy. Sporo się dziś
tego uzbierało, z resztą jak każdego dnia. Ludzie uważali, że u nas można kupić
najlepszą kawę pod słońcem. Z resztą nie tylko kawę, mieliśmy kawy mrożone,
cappuccino, latte, espresso, gorącą czekoladę, frappuccino na bazie kawy i bez
niej, herbatę. To nie wszystko, ludzie uważali, że mamy crossanty lepsze niż we
Francji. Uwielbiali nasze muffinki, ciastka, ciasta i ciabatty. Po prostu,
kiedy tu przychodzili, nie mogli się nadziwić, że jedzą coś tak dobrego.
-
Kolejne! – Usłyszałam od
drugiej strony lady.
Nalałam
kawy do pojemników, zamknęłam je i podałam Dinie. Pracowała ze mną od niedawna,
ale już się polubiłyśmy. Był też Avan i Sabina. Z nimi także się przyjaźniłam,
ale to było zanim zaczęłam tu pracować. Sabina jest moją współlokatorką.
Mieszkamy w małym domku, kawałek drogi stąd. Razem studiujemy dziennikarstwo.
Jesteśmy na pierwszym roku. Obie mamy po 19 lat. Sabina jest zgrabną brunetką,
której nie ma co ukrywać zazdroszczę co nieco. Można powiedzieć, że gdy pan Bóg
rozdawał krągłości i rozum, ja stałam w kolejce po to drugie, zaś moja
przyjaciółka przeciwnie. Och i łatwo wywrzeć na niej wrażenie. Mówię serio.
Z
Avanem poznałam się na zajęciach, można powiedzieć, że polubiliśmy się od razu.
To jest chłopak pełen energii, niezły z niego żartowniś. Ma czarne włosy,
sięgające do ramion i fajny zarost, na który, jak on to mówi "lecą
wszystkie laski". Cóż chyba się nie myli, bo kręci się wokół niego wiele
dziewczyn. A ja? Ja jestem niską szatynką o brązowych oczach. Nie podobam się
sobie, ale to normalne. Jestem otwarta jeśli chodzi o nowe znajomości, choć nie
lubię wyrażać swoich uczuć. Boję się odtrącenia. Och i czasami jestem bardzo
leniwa, aż za bardzo.
-
Tori! – Tak mam na imię –
Dwie espresso i latte! – krzyknął Avan.
Zabrałam
się za zaparzanie kawki. Kiedy skończyłam, podałam chłopakowi kubki, po czym on
je podpisał i zaniósł do odpowiedniego stolika, zostając chwilę przy nim,
zaczął flirtować z trzema blondynkami. To u niego normalne. Wywróciłam oczami i
przeszłam na drugi koniec lady. Ruch powoli się zmniejszał. Na szczęście. Przy
ladzie usiadła jakaś szatynka i zamówiła frappuccino bez kawy oraz ciastko
czekoladowe. Miała na imię Rose, przynajmniej tak kazała napisać na kubku.
Zrobiłam to dla niej, oparłam się ladę i spojrzałam za okno. Słońce mocno dziś
świeciło, ale to normalne w Los Angeles. Tu przeważnie jest ciepło. Kiedy
większość klientów wyszła, a Sabina i Dina zajęły się przecieraniem stolików,
sięgnęłam po pilota i włączyłam telewizor. Akurat podawali wiadomości.
Odwróciłam się w stronę ekranu, a szatynka razem ze mną.
-
Nastoletni gwiazdor Justin
Bieber, znowu przyłapany w nocnym klubie.
Chłopak poszedł zabawić się z przyjaciółmi, po czym
wyszedł stamtąd pod wpływem narkotyków – wywróciłam oczami. Jak zwykłe gadali o
nim. Miałam tego dość, oczywiście do chłopaka i jego muzyki nic nie mam, ale
czasami zachowuje się jak rozwydrzony dzieciak. Po prostu mam ochotę wymiotować,
kiedy widzę go po raz kolejny w telewizji z aferą o narkotykach czy alkoholu.
Czy oni nie mają lepszych newsów? Oczywiście, ale wolą wszystkich mieszać z
błotem. Wyłączyłam telewizor mrucząc pod nosem coś w stylu "Palant",
na co zareagowała szatynka, rzucając mi dziwne spojrzenie.
-
Media kłamią – powiedziała.
Zmarszczyłam czoło.
-
Skąd możesz to wiedzieć? –
Spytałam.
-
A oni skąd to wiedzą?
Przecież nie robią mu testów, prawda? Robią wszystko,
aby
zniszczyć mu karierę.
-
Dlaczego go bronisz? Przecież
nie wiesz jaki on jest. Może faktycznie jest
ćpunem
i alkoholikiem. – wzruszyłam ramionami. Dziewczyna pokręciła głową.
-
Jestem Belieber. To
oczywiste, że będę go bronić. Ludzie widzą go takiego,
jakiego
stworzyły go media. Czy kiedykolwiek słyszałaś ile zrobił dla chorych dzieci? –
Przyjrzała mi się. W sumie to nie. Pokręciłam głową – Właśnie. Ludzie widzą w
nim same złe rzeczy, a w rzeczywistości ten chłopak ma dobre serce – zabrała
swoją kawę i wyszła.
Usłyszałam chwilowy szum samochodów, po czym znowu
zrobiło się normalnie, czyli było słychać tylko szmery i szepty. Oparłam się o
ladę. Może ta dziewczyna miała rację. W końcu nie należy oceniać książki po
okładce, tak mi się przynajmniej wydaje. Chodź ten chłopak swoim wyglądem i
zachowaniem sprawia wrażenie bad boy'a. Potrząsnęłam głową, o czym ja do
cholery myślę? Zajmij się pracą, Tori! Skarciłam się w myślach. Wzięłam zużytą
już ściereczkę i przetarłam całą ladę od początku do końca. Do kawiarni ktoś
wszedł, był to mężczyzna w średnim wieku w czarnym garniturze. Zamówił mocną
czarną, którą po chwili ode mnie dostał. Zapłacił i wyszedł. Lubiłam obserwować
ludzi. Naprawdę przewijali się tu różni. Od dzieciaków z gimnazjum po
studentów, przeciętnych ludzi, właścicieli firm, kończąc na emerytach. To było
w tej pracy najbardziej ciekawe. Za każdym razem widziałam inną twarz i mogłam
zauważyć jak bardzo ludzie różnią się od siebie. To dziwne, no bo wszyscy
jesteśmy do siebie podobni, a tak naprawdę każdy coś w sobie ukrywa, co
odróżnia go od innych. Na przykład pamiętam jeden dzień, w którym to do naszej
kawiarni zawitał mężczyzna, który bardzo się spieszył. Był naprawdę
zestresowany, ledwo uzbierał pieniądze na kawę. Zaraz po tym kiedy odszedł do
kawiarni weszła Taylor Swift, co było dla nas wszystkich ogromnym zaskoczeniem.
Zamówiła kawę i zapłaciła zostawiając spory napiwek. Niektórzy nie mają nic, a
inni się panoszą. Niby tacy sami, a jednak różni. Przecież nie każdy jest
sławny i bogaty, nie rozumiem tylko dlaczego ci ludzie tak bardzo się
wywyższają. Przecież kiedyś też nic nie mieli, prawda? W końcu od czegoś
musieli zacząć.
Kiedy nadszedł koniec zmiany, razem z Sabiną
wyszłyśmy do domu. Ona, tak jak ja, nie przepadała za ludźmi "wyższych
sfer". Uważałyśmy, że dla takich liczy się tylko forsa, resztę mają po
prostu gdzieś.
-
Uch.. męczący dziś dzień – Saba opadła na kanapę,
w naszym niewielkim
salonie.
Przytaknęłam jej kiwając głową. Weszłam do kuchni i wyciągnęłam wodę z
lodówki,
nalałam do szklanki, po czym schowałam butelkę. Wzięłam wodę i skierowałam się
do salonu na fotel. – Wiesz, Avan znowu dostał dziś kilka numerów telefonów.
-
Chyba podoba mu się ta praca
– powiedziałam, Saba zachichotała.
-
Nawet nie wiesz jak bardzo.
Choć myślę, że powinien się ustatkować.
-
Daj się chłopakowi wyszaleć
– szturchnęłam jej nogę. Przyjaciółka wybuchła
śmiechem,
co było tak zaraźliwe, że do niej dołączyłam.
Kiedy
w końcu się ogarnęłyśmy, udałyśmy się do pokoi. Wzięłam szybki prysznic i od
razu rzuciłam się do łóżka. O 8 zaczynałam zajęcia.
******
Od
razu po szkole udałam się do Starbucks’a, zająć swoją zmianę. Kiedy już
włożyłam swój fartuszek, coś, a raczej ktoś szturchnął moje ramię.
-
Dziś ty zamykasz –
usłyszałam głos Avana i brzęk kluczy, które podstawił
mi pod nos. Zabrałam je i wrzuciłam do przedniej kieszonki.
mi pod nos. Zabrałam je i wrzuciłam do przedniej kieszonki.
-
Wiem – posłałam mu słaby
uśmiech i podeszłam do lady zbierając zamówienie
od pięciu studentów. Zapisałam wszystko i zaczęłam przygotowywać im kawę.
od pięciu studentów. Zapisałam wszystko i zaczęłam przygotowywać im kawę.
-
Narka Tori! – usłyszałam,
kiedy się odwróciłam Avan zdążył mi pomachać i
zniknął
za drzwiami. Dziś byłam tylko z Diną, ona z resztą i tak kończyła pracę godzinę
przede mną. Kiedy podpisałam kubki, poprosiłam ją aby zaniosła je chłopakom, na
co się ochoczo zgodziła. Kiedy wróciłam do swojego stanowiska, przy ladzie
siedziała ta sama dziewczyna, z którą rozmawiałam wczoraj. Rose? Tak, chyba
tak. Zamówiła to samo i posłała mi słaby uśmiech.
-
Coś się stało? – Spytałam
podając jej kawę. Wzruszyła tylko ramionami.
-
W sumie to nic wielkiego. –
Szepnęła.
-
Postaram się zrozumieć –
posłałam jej ciepły uśmiech.
-
Och... – westchnęła – Wiesz
już, że jestem jego fanką – zaczęła, kiwnęłam
głową.
Szczerze? Teraz nie miałam ochoty tego słuchać – No i za miesiąc odbędzie się
jego koncert – zamrugała kilka razy – Nigdy go nie widziałam na żywo. To byłaby
wielka szansa, ale nie mogę sobie na to pozwolić. – Pokręciła głową ze łzami w
oczach – Moi rodzice nie mają pieniędzy, aby zapłacić mi za bilet. On jest dla
mnie ważny, uratował mnie. Możesz uważać mnie za głupią i tego nie rozumieć,
ale to wiele dla mnie znaczy. Pewnie pomyślisz sobie, że jestem jakąś głupią
faneczką – westchnęła. Podałam jej chusteczkę. Serio? Płakać z powodu chłopaka,
którego się nie zna? To nie jest jakaś fobia czy coś?
-
Przykro mi, że nie możesz
spełnić marzenia. – Powiedziałam szczerze – I nie
uważam
cię za głupią. Jesteś inna niż te wszystkie fanki, które pokazują w telewizji.
– Spojrzałam na nią, a ona na mnie – Jesteś prawdziwa, a to liczy się
najbardziej. – Wzruszyłam ramionami
-
Dzięki... – jej spojrzenie
powędrowało na plakietkę na moim fartuszku – Tori – znowu
spojrzała mi w oczy – No wiesz, za to, że rozumiesz.
spojrzała mi w oczy – No wiesz, za to, że rozumiesz.
-
Nie ma w tym nic trudnego. –
Wzruszyłam – Po prostu chcesz spełnić marzenia,
też kiedyś je miałam, ale kiedy się nie spełniały, przestałam.
-
Musisz uwierzyć w siebie. –
Uśmiechnęła się – I przede wszystkim nigdy nie mów
nigdy.
-
To twoje motto życiowe? –
Spytałam unosząc jedną brew z uśmiechem na ustach.
-
Nie – pokręciła głową i
zeszła z krzesła biorąc swoją kawę – Justin mnie tego nauczył.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I oto rozdział 1 :) mam nadzieję, że się podoba i zachęci Was do dalszego czytania :)
Proszę o komentarze, wasze opinie powiedzą mi, czy mogę pisać dalej czy też nie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz