środa, 23 lipca 2014


ROZDZIAŁ 7: Grosik za twoje myśli?
TORI:
Nie bardzo wiedziałam na co mam się przygotować. W końcu nie wiedziałam, jaka jest jego następna niespodzianka. Stałam na środku pokoju i wpatrywałam się w jego bluzę leżącą na łóżku, której wczoraj nie wziął. Miałam pół godziny do przyjazdu Justina. Ostatecznie zdecydowałam się na jasne dżinsowe spodenki i białą, luźną bluzeczkę, którą wiązało się na brzuchu. Ubrałam do tego moje vansy i przeczesałam swoje włosy. Zerknęłam na zegarek 14:55. Włożyłam na nos czarne okulary, sięgnęłam telefon i zeszłam na dół. Saba była w pracy, w końcu. Och gdybyście widzieli jakie przesłuchanie mi urządziła. Siedziałam przed nią jak na spowiedzi. Wypytała o wszystkie szczegóły. To była godzina największego koszmaru. W czego rezultacie poszłam spać o północy i o mało co, nie zaspałam na zajęcia. Wyszłam z domu zamykając drzwi na klucz. Justin czekał już w swoim białym samochodzie. Wsiadłam i zapięłam pas.
-         Cześć – uśmiechnęłam się, on włączył się do ruchu.
-         Ślicznie wyglądasz – powiedział, zerkając na mnie, na co się zarumieniłam.
-         Em... dziękuję. Kurczę, nie wzięłam twojej bluzy...
-         Oddasz przy okazji – uśmiechnął się. Jechaliśmy przez centrum, gdzie tym
razem?
-         Gdzie jedziemy? – zapytałam. Ciekawość wzięła górę, gdy skanowałam
budynki i ulice, które mijaliśmy. Nic nie wydawało się znajome. To tak, jakbyśmy znajdowali się w całkiem innym świecie.
-         Do mnie – odparł. Ooo... nie pamiętam tej drogi.. a może pamiętam? Wtedy
było ciemno, tak? Nie mam dobrej orientacji w terenie, zwłaszcza w nocy. Ciekawe po co zabiera mnie do siebie.
Po kilkunastu minutach jazdy, zatrzymaliśmy się pod jego domem. Teraz widziałam jaki był ogromny i piękny. Wysiadłam i ruszyłam za nim do wejścia. Uśmiechnął się do mnie przez ramię, kiedy ruszył do drzwi na taras w salonie. Kiedy wyszłam za nim ujrzałam dwójkę dzieci biegających po trawie z pistoletami na wodę. Uśmiechnęłam się na ich widok. Dzieci zauważyły Justina i od razu wycelowały w niego bronie, na co on podniósł ręce w geście poddania.
-         Spokojnie. Chciałem wam coś powiedzieć – odezwał się. Podbiegli do niego.
Odwrócił się do mnie i zawołał mnie gestem ręki. Podeszłam do nich. Teraz widziałam, że to chłopiec i dziewczynka. Oboje podobni do Justina, muszą być jego rodzeństwem. – Jazzy, Jaxon to jest Tori – złapał mnie za rękę. Uśmiechnęłam się do nich.
-         Cześć – powiedzieli jednocześnie i zaczęli się śmiać.
-         Gdzie tata? – spytał Justin.
-         W domu – powiedziała Jazzy. Justin pokiwał głową.
-         Pobawicie się z nami? – spytał Jaxon. Justin spojrzał na mnie pytająco.
-         Nie wzięłam nic na przebranie – wzruszyłam ramionami. Uśmiechnął się
szeroko.
-         Coś się znajdzie – puścił mi oczko, szturchnęłam go w ramię. – Okej, to gdzie
reszta pistoletów? – spytał, zwracając się do dzieciaków. Jazzy wskazała palcem stolik pod drewnianym zadaszeniem. Ruszyliśmy z Justinem w jego stronę. Podał mi kolorowy pistolet, ciężki od wody. Odwrócił się do mnie z wielkim uśmiechem. – Nie masz ze mną szans.
-         A chcesz się przekonać? – przygryzłam dolną wargę, kiedy podniósł swój
pistolet zaczęłam uciekać i po chwili poczułam wodę na plecach.  Odwróciłam się i wycelowałam w niego, trafiając prosto w klatkę i mocząc mu przy tym koszulkę.
Podniosłam okulary na czubek głowy, żeby lepiej wszystko widzieć i nim się zorientowałam zostałam zaatakowana od tyłu. Usłyszałam śmiech Jaxona. Justin ganiał za Jazzy, kiedy się odwróciłam, chłopiec zaczął z piskiem uciekać w drugą stronę, a ja zaczęłam go gonić, trafiając go przy tym kilka razy.
Później znowu zostałam potraktowana wodą przez Justina, Jazzy i Jaxona, w efekcie czego byłam przemoczona do ostatniej suchej nitki. Nabrałam wody do pistoletu i rozejrzałam się w poszukiwaniu mich celów. I zauważyłam całą trójkę przy basenie. W mojej głowie zrodził się plan. Rozbiegłam się i uderzając prosto w Justina, wepchnęłam go do wody zatrzymując się na krawędzi basenu. Dzieciaki wybuchły śmiechem i zaczęły bić brawo, ukłoniłam się kilka razy, rozbawiona.
Kiedy Justin wyszedł z wody, był w gorszym stanie niż ja. Woda ściekała z niego jak wodospad. Ściągnął koszulkę ukazując swoją klatkę, co mi zaparło dech w piersiach. Był naprawdę dobrze zbudowany, jego mięśnie pokazywały się przy każdym ruchu, a tatuaże dodawały mu uroku. Zmrużył oczy i ruszył do mnie z pistoletem. Uważając na Jazzy i Jaxona rzuciłam się biegiem do ucieczki przez cały ogród. Mijając trampolinę, zauważyłam, że Justin zniknął. I nim się obejrzałam wpadałam na coś. Podnosząc głowę ujrzałam Justina, uśmiechał się szeroko, trzymając mnie jedną ręką w talii.
-         Mówiłem ci, że nie masz ze mną szans – powiedział lekko dysząc. Przygryzłam
dolną wargę i spojrzałam na jego usta, po czym znowu w jego brązowe oczy. Nasze twarze były niebezpiecznie blisko siebie. Czułam jego ciepły oddech na górnej wardze. Wiedziałam co się teraz stanie. Powoli zbliżał twarz do mojej i już miał dotknąć moich ust, kiedy oboje zostaliśmy olani wodą z obydwóch stron. Wybuchnęłam śmiechem, Justin podniósł swój pistolet i zaczął gonić dzieciaki. Wzięłam znad basenu swój i dołączyłam do niego. Kiedy skończyła nam się woda, usiedliśmy przy stoliku cali przemoczeni. Bieber zabrał pistolety, a ja owinęłam Jazmyn i Jaxona ręcznikami.
Usiadłam obok nich, oboje uśmiechali się szeroko.
-         Pobawimy się jeszcze? – spytała Jazzy. Kiwnęłam głową.
-         Ale musimy odpocząć, okej? – popatrzyłam na nich, oboje pokiwali. Justin
usiadł obok mnie, podając mi ręcznik. Ściągnęłam okulary i wytarłam mokre włosy.
Słońce nas ogrzewało, więc nie było nam zimno. Spojrzałam na Justina, jego włosy były w uroczym nieładzie. Starałam się nie patrzeć na jego klatkę, więc zajęłam się wycieraniem rąk i twarzy. Jak dobrze, że nie zrobiłam makijażu.
-         Justin – usłyszeliśmy męski głos. Wszyscy odwróciliśmy głowy w kierunku, z
którego pochodził. Zza żywopłotu wyłonił się wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Miał ciemne okulary, czapkę z daszkiem i ręce w tatuażach. Wyglądał na zadowolonego.
-         Coś się stało? – spytał chłopak, wstając. Mężczyzna popatrzył na dzieciaki, na
mnie, po czym jego wzrok spoczął na Justinie.
-         Nie. Chciałem sprawdzić czy nic się nie stało, bo przed chwilą słyszałem krzyki
i tak nagle ucichły – wzruszył ramionami.
-         Chcieliśmy odpocząć. – odchrząknął. – Em... tato to jest Tori – odwrócił się do
mnie, wstałam i uśmiechnęłam się do niego ciepło – Tori to mój tata, Jeremy.
-         Miło mi – wyciągnęłam do niego dłoń, uścisnął ją lekko.
-         Mi również – uśmiechnął się i spojrzał na swojego syna – Mogę zamienić z
tobą słówko?
-         Oczywiście. Zaraz wracam – spojrzał na mnie, zdążyłam tylko się uśmiechnąć,
obaj zniknęli za żywopłotem.
-         Jesteś jego dziewczyną? – zapytał piskliwy głosik, odwróciłam się, Jazzy się we
mnie wpatrywała.
-         Nie – pokręciłam głową – Jestem... przyjaciółką. – nie wiem kim do cholery
dla niego byłam, tak? Jazzy pokiwała głową. Spojrzałam w niebo, poraziło mnie słońce. Przymrużyłam oczy ciesząc się jego ciepłem. Mogłabym spędzać tak każdy dzień.
-         Chodźcie, zjemy obiad – usłyszałam zachrypnięty głos Justina. Otworzyłam
oczy, stał przede mną i uśmiechał się szeroko. Dzieciaki pobiegły już do środka. Wstałam i uśmiechnęłam się do Justina, mijając go, ruszyłam przodem do domu. Przechodząc obok okna, zauważyłam, że nadal jestem mokra i prześwituje mi czarny, koronkowy stanik. Odwróciłam się, Justin był zaraz za mną. Cholera. – Coś się stało? – spytał.
-         Mogłabym... masz coś suchego? – zmarszczyłam czoło. Zachichotał i złapał
mnie za rękę. Ruszyliśmy przez salon, kierując się na duże schody. Weszliśmy do góry, minęliśmy kilka drzwi i weszliśmy przez jedne do dużej sypialni. Zgaduję, że to jego pokój. Na środku wielkie łóżko z białą pościelą, po obu stronach brązowe szafki nocne. Pod łóżkiem szary dywan, a podłoga pokryta brązowymi panelami.  Za łóżkiem dwa wielkie okna z widokiem na ogród. Na ścianach były powieszone zdjęcia. Po lewej stronie, jak i po prawej znajdowały się drzwi. Justin zniknął za tymi po prawej i po chwili wrócił z ubraniami w rękach. Zagaduję, że tam była garderoba, więc za drugimi drzwiami łazienka. Podał mi białą koszulkę.
-         Spodnie też...
-         Nie. – przerwałam mu – Koszulka wystarczy. – uśmiechnęłam się. Kiwnął
głową i wskazał ręką drzwi po lewej. Weszłam do pomieszczenia. Moim oczom ukazała się wielka beżowa łazienka. Z dużym lustrem nad umywalkami. Wielka wanna i kabina prysznicowa. On miał łazienkę większą od mojej sypialni. Serio. Ściągnęłam moją bluzkę i wciągnęłam na siebie jego koszulkę. Sięgała mi do połowy ud, zakrywając moje, jeszcze wilgotne, spodenki. Poprawiłam prawie suche włosy w lusterku i uśmiechnęłam się do siebie. Kiedy weszłam do sypialni, Justin stał ubrany w spodenki i czarną koszulkę na ramiączkach. Uśmiechnęłam się do niego, a on do mnie. Złapał mnie za rękę i zeszliśmy na dół do jadalni, gdzie przy stole czekali już na nas Jeremy i ubrani na czysto Jazzy i Jaxon. Usiedliśmy z Justinem obok siebie i zabraliśmy się za obiad, którym był kurczak.
Po obiedzie udaliśmy się z powrotem do ogrodu z zimną lemoniadą. Justin bawił się z Jaxonem i Jazzy, a ja stanęłam nad brzegiem basenu. Zastanawiałam co by było gdybyśmy się wtedy pocałowali. Jeżeli będziemy razem, to jak to będzie wyglądało? Przecież on jest światową gwiazdą, nie będzie miał spokoju, kiedy zobaczą nas razem.
Szczerze mówiąc chciałam, żeby mnie pocałował. Chciałam, żeby trzymał mnie za rękę, obejmował i uśmiechał się do mnie.
-         Kiedyś się zemszczę – poczułam oddech na uchu, wzdrygnęłam się lekko.
-         Nie ośmielisz się – powiedziałam, próbując zachować spokój.
-         A chcesz się założyć? – poczułam jak kładzie dłonie na moją talię, zamknęłam
oczy i nabrałam powietrza.
-         Nie! – pisnęłam, kiedy poczułam, że lecę.  Ale ku mojemu zaskoczeniu nie
poleciałam. Otworzyłam oczy. Justin oplatał ramionami moją talię, a brodę ułożył na moim ramieniu.
-         Powiedziałem kiedyś – mruknął mi do ucha, na co poczułam ciarki w dole
kręgosłupa. Uśmiechnęłam się i nagle zdałam sobie z czegoś sprawę.
-         Nie ma tu żadnych paparazzi? – rozejrzałam się.
-         Spokojnie – poczułam jego usta na szyi, moje serce przyspieszyło. Kiedyś
dostanę zawału. – Nie ma tu nikogo – szepnął znowu opierając brodę na moim ramieniu.
-         Jesteś tego pewien? – zapytałam szeptem.
-         Yhm... – mruknął. W całym ogrodzie rozległ się śmiech dzieciaków.
-         Masz urocze rodzeństwo – powiedziałam – Twój tato też jest w porządku.
-         Cieszę się, że ich polubiłaś.
-         Ich nie da się nie lubić. Są za słodcy – zachichotałam, Justin dołączył do mnie.
-         A ja? – spytał po chwili. Zmarszczyłam czoło.
-         A co ty? – spytałam zdezorientowana.
-         Jaki ja jestem – objął mnie mocniej.
-         Um.... – przygryzłam dolną wargę, i co, mam mu teraz wszystko powiedzieć? A
jak uzna mnie za wariatkę? – Jesteś... um... przystojny... zabawny... uroczy...
-         A słodki? – przerwał mi, zachichotałam.
-         To też. – kiwnęłam przygryzając paznokieć. Znowu poczułam jego usta na szyi,
i ciarki. Cholera jasna, dlaczego on tak na mnie działa?
-         Lubię cię – mruknął mi do ucha. Moje serce znowu zwariowało. Ja nie wiem co
on w sobie ma. Kurczę, poraziło go prądem kiedy był mały, czy co? No ja tego nie rozumiem. – Fajnie wyglądasz w mojej koszulce – szepnął. On mnie podrywa. No przecież ja nie jestem głucha, nie przesłyszałam się. Normalnie, najnormalniej w świecie na mnie leci i chyba z wzajemnością. Hej! Tori! Ogarnij się! Należałoby coś odpowiedzieć!
-         Um... ja też cię lubię – szepnęłam. Obrócił mnie powoli przodem do siebie i
uśmiechnął się lekko. Pomału zaczął zbliżać swoją twarz do mojej. Tak! Teraz nam się uda, teraz nikt nam nie...
-         Justin! Fredo przyjechał! – usłyszeliśmy krzyk Jeremiego. Cholera jasna!
Justin zacisnął powieki po czym je otworzył. Złapał mnie za rękę i oboje ruszyliśmy w stronę domu. Zauważyłam jak na taras wszedł czarnoskóry mężczyzna, ubrany luźno w spodenki i koszulkę. Na głowie miał czapkę z daszkiem. To pewnie był...
-         Fredo – Justin objął go w przyjacielskim uścisku. Właśnie. – What's up?
-         Wszystko okej. Przyjechałem sprawdzić, jak się miewasz – wzruszył
ramionami.
-         Dobrze. Um... Fredo, to jest Tori – wskazał na mnie, chłopak zlustrował mnie
wzrokiem – Tori, to jest Fredo – wyciągnął do mnie rękę, uścisnęłam ją i uśmiechnęłam się.
-         Właśnie widzę, że jest dobrze – Fredo spojrzał na mnie, a potem znów na
Justina – Nie przeszkadzam?
-         Nie, skąd – Justin pokręcił głową. Fredo uśmiechnął się znacząco.
-         Oczywiście.... um mam kilka spraw do załatwienia. Zadzwonię – zmierzył
Justina wzrokiem i puszczając nam strzałkę opuścił ogród. Przechyliłam ciężar ciała na jedną stronę i włożyłam ręce do tylnych kieszeni spodenek. Były już suche, tak jak włosy. Dopiero teraz zorientowałam się, że Jeremy zniknął.
-         Fredo to mój przyjaciel... – zaczął Justin.
-         Wiem – nie dałam mu dokończyć – Opowiadałeś o nim. – wzruszyłam
ramionami z uśmiechem. Pokiwał głową. – Wiesz może... um która godzina? – spytałam po chwili ciszy. Bieber wyciągnął telefon z kieszeni spodenek.
-         19:30, a co? – schował go z powrotem i podniósł na mnie wzrok. Był ode mnie
wyższy. Tak, tak. Miałam wrażenie, że patrzy na mnie z góry, jak ojciec.
-         Nic. – wzruszyłam ramionami. – Powinnam się zbierać.
-         Odwiozę cię – mruknął. Kiwnęłam zgadzając się.
-         Pożegnam się tylko z... – wskazałam za siebie kciukiem, kiwnął głową.
Odwróciłam się do niego tyłem i ruszyłam w stronę stolika przy którym siedzieli Jazzy, Jaxon i tata Justina. – Um...  dziękuję za miłe popołudnie – uśmiechnęłam się – Miło było poznać – popatrzyłam na Jeremiego.
-         Ciebie również – uśmiechnął się. Pocałowałam dzieciaki w policzki i poszłam
do domu, Justin czekał na mnie oparty o tył kanapy. Kiedy mnie zobaczył, stanął prosto i razem ruszyliśmy do wyjścia. Wsiedliśmy do samochodu i wyjechaliśmy na drogę.
-         Świetnie się dziś bawiłam – uśmiechnęłam się do niego – Jeśli nie masz nic
przeciwko, następnym razem się zrewanżuję i wtedy to ty będziesz przede mną uciekał. – powiedziałam zerkając na niego. Zaśmiał się i pokręcił głową.
-         Trzymam cię za słowo. – popatrzył na mnie, a później na drogę – Kolejne –
dodał po chwili, marszcząc czoło. Ach, no tak. Pokiwałam głową. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu, co chwilę na siebie patrząc i uśmiechając się.
Kiedy zatrzymał samochód pod moim domem, pocałowałam go w policzek i wysiadałam. Znikając za drzwiami domu, oparłam się o nie i zjechałam w dół.
-         Tori? – usłyszałam. Saba.
-         Tak, to ja – odkrzyknęłam podnosząc się z podłogi. Weszłam do salonu, moja
przyjaciółka siedziała na kanapie jedząc popcorn. Dosiadłam się do niej i wzięłam garść z pudła.
-         Jak było? Co robiliście? – spytała, zaciekawiona wyłączyła telewizor i
odwróciła się do mnie. Odstawiła kubełek na stół i usiadła po turecku. Wpatrywała się we mnie tak intensywnie, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wzięłam poduszkę i położyłam ją na swoje nogi. Zaczęłam skubać odstającą nitkę.
-         Um... pojechaliśmy do niego, do domu. Poznałam jego rodzeństwo i ojca.
Ganialiśmy się – Saba zmarszczyła czoło – Biegaliśmy oblewając się wodą. Byliśmy cali mokrzy. O cholera! Zostawiłam u niego bluzkę – zakryłam usta dłonią. Sabina uśmiechnęła się szeroko – Mniejsza. Zjedliśmy obiad, przyjechał jego przyjaciel, a ja chciałam wrócić do domu – wzruszyłam ramionami.
-         Czegoś mi nie mówisz – zmrużyła oczy. Kurde, dobra jest. Popatrzyłam na nią i
przygryzłam wargę.
-         Próbował mnie dwa razy pocałować, ale za każdym razem coś nam
przeszkodziło.
-         Cholera! Wiedziałam – pisnęła – Podobasz mu się. Na bank. Nie próbowałby,
gdyby tak nie było. – pokręciła głową – Tylko jest jeszcze jedna rzecz. Czy on podoba się tobie...
-         Tak – mruknęłam. Saba otworzyła szeroko oczy, po czym zaczęła piszczeć i
rzuciła się na mnie, całując brutalnie mój policzek. – Wiedziałam. – wstała z kanapy i zaczęła tańczyć te swoje wygibasy, co nazywała tańcem radości – Wiedziałam, wiedziałam.
-         Saba – wywróciłam oczami – Ogarnij się! – krzyknęłam. Zatrzymała się w
dziwnej pozie, po czym poprawiła swoją bluzkę i usiadła na fotelu zakładając nogę na nogę.
-         Jestem ogarnięta. Nie widzisz? – złączyła usta w cienką linię. Wybuchłam
śmiechem, a ona dołączyła.
 
Ledwo i z wahaniem otworzyłam oczy. Promienie słońca, przedzierające się przez żaluzję, wybudziły mnie z błogiego snu. Jedyne co pozwalało mojemu rozbieganemu umysłowi, na chwilę relaksu. Obróciłam się na drugi bok i starałam jeszcze na chwilę zamknąć oczy, ale było za późno. Rozum wziął górę nad zaspanym ciałem. Mruknęłam niezadowolona i zwlekłam się z łóżka. Zaryzykowałam spojrzenie na zegarek w komórce. Była 7;20. Nogi zwisały mi jeszcze z łóżka, kiedy ziewnęłam głośno. Ruszyłam do łazienki. Wzięłam szybki, pięciominutowy prysznic i wciągnęłam na siebie, czarny top i jasne, obcisłe jeansy. Wyjrzałam przez okno i oceniłam pogodę na lekkie zachmurzenie. Jest możliwość, że się rozpada? Kto wie.
Włożyłam na siebie dodatkowo szarą bluzę z kapturem i włosy spięłam w koka. Wzięłam moją torbę i zeszłam na dół. Saba siedziała zaspana, jak zwykle, przy stole. Posłałam jej słaby uśmiech i sięgnęłam po kanapkę, której nie ruszyła.
Zabierając parasolki wyszłyśmy z domu. Kto by się spodziewał, że dzisiaj będzie padać? Wczoraj była taka piękna pogoda.

Ubrałam swój firmowy fartuszek. Było już po 14. Dziś się nie spóźniłam, ale mój szef tego nie zauważył, bo oczywiście, kiedy ja byłam przykładną pracownicą, jego nie było. Znudzona Sabina minęła mnie, idąc do lady. Włożyłam telefon do kieszonki z przodu i ruszyłam za nią, zajmując moje stanowisko. Teraz byłyśmy we dwie, co oznaczało, że my dziś zamykamy. Wykonałam zamówienia, które wcześniej musiał przygotować Avan, bo to było jego pismo. Kiedy już je odebrali, w kawiarni zapanował spokój. Nie było wielu ludzi, może to dlatego, że pogoda była taka brzydka. Nikomu nie chciało się wychodzić, wszyscy byli dziś leniwi, tak jak ja. Normalnie oczy same mi się zamykały i nawet nie pomagała mi trzecia mocna kawa. Saba namawiała mnie, żebyśmy zamknęły, kiedy tylko zniknie ostatni klient. I kiedy myślałyśmy, że ten ostatni wychodzi, to po chwili na jego miejsce przychodziło pięciu innych i tak w kółko, więc nie było innego wyjścia, jak tylko siedzieć do 20. Poczułam wibracje mojego telefonu. Oparłam się o ladę i wyciągnęłam go z kieszonki. Wiadomość od Justina: Miałem niespodziankę. Pogoda popsuła moje plany. Będziesz musiała poczekać. Justin x
Uśmiechnęłam się. Ciągle coś planuje. A gdyby tak... nie jazda w deszczu nie wchodzi w grę. Odpisałam mu: Smutno L Już miałam nadzieję, że się dziś spotkamy. Trudno, będziemy musieli poczekać. Tori xo
Ciekawe co na to odpowie. Pewnie przyjedzie wieczorem i zabierze mnie gdzieś. Tak, wszystko możliwe. Justina stać na wszystko. Mój telefon znowu się odezwał. Odblokowałam ekran, zanim przeczytałam wiadomość, już się uśmiechałam. Kliknęłam otwórz: Mi też jest smutno i to bardzo. Chciałbym, żebyś była tu teraz, przy mnie. Nie wytrzymam bez ciebie L Justin x
Aww... jaki z niego słodziak. Sprawdzę go. Odpisałam: Tęsknisz za mną Bieber? Tori xo
Chwilę później miałam odpowiedź: Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Justin x
Saba miała rację. Mimowolnie wyszczerzyłam się do telefonu, który chwilę później został mi brutalnie wyrwany. Saba czytała wiadomości.
-         To dlatego się tak szczerzysz – uśmiechnęła się szeroko.
-         I kto to mówi – zabrałam jej telefon. Patrzyła na mnie, ruszając brwiami –
Spadaj – szturchnęłam ją. Zerknęłam na wiadomości, chciałam mu odpowiedzieć, tyle, że Saba zrobiła to za mnie. ‘Ja za tobą też’. Hej, ja to miałam napisać, tak?! Ugh... co za jędza mała, no. – Ty nie masz co robić? – zwróciłam się do przyjaciółki. Stała jak wmurowana, wpatrując się w coś przed sobą. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i mogę przysiąc, że wyglądałam dokładnie tak samo jak ona. Zamrugałam kilka razy, zastanawiając się czy nie śnię. I kiedy stanął przede mną, uświadomiłam sobie, że to nie jest sen.
-         Nie było cię przy mnie, więc ja będę przy tobie – powiedział tym swoim
zachrypniętym głosem. Uśmiechnęłam się lekko, przygryzając wargę. 

 
Jak na złość, po mojej prawej usłyszałam chrząknięcie. Wywróciłam oczami.
-         Justin, to Saba – wskazałam na przyjaciółkę – Saba, to Justin.
-         Wiem – uśmiechnęła się szeroko, wyciągając do niego rękę. Pożerała go
wzrokiem. Od kiedy polubiła sławnych ludzi, hę? Ta dziewczyna czasami mnie zaskakuje. Szturchnęłam ją łokciem, posłała mi groźnie spojrzenie, po czym odeszła z wielkim uśmiechem.
-         Przepraszam za nią, ona...
-         Spokojnie – uśmiechnął się, przerywając mi – Jestem do tego przyzwyczajony.
Wzruszył ramionami. No tak, zapomniałam. Spotyka się z tym praktycznie na co dzień. Ale zaraz, rozejrzałam się dookoła i zerknęłam za niego, w stronę drzwi. Nie było nikogo, ani nikt nie przychodził. Ten to potrafi wybrać okazję.
-         Kończę dopiero za godzinę... – spojrzałam w te jego brązowe oczy.
-         Poczekam – wzruszył ramionami i usiadł na jednym ze stołków.
-         Nie boisz się, że ktoś.. no wiesz...
-         Nie. Zobacz jaka jest pogoda. Nie ma szans, żeby ktoś mnie śledził, czy szukał.
Z resztą byli pod studiem, wziąłem nie swój samochód – wzruszył ramionami. Przechyliłam głowę zerkając na okno. Rzeczywiście, przed kawiarnią stał granatowy samochód marki porsche. Jeżeli się nie mylę.
-         Nagrywałeś coś? – uniosłam jedną brew.
-         Piosenkę na nową płytę – podparł głowę na ręce i przyglądał mi się. Dopiero
teraz zauważyłam, że ma na głowie czapkę daszkiem do tyłu, która pasowała kolorem do zielonej bluzy bez kaptura. Właśnie, musze oddać mu bluzę. Nie, oddam jak mu się przypomni. Teraz mogę w niej chociaż spać. Uśmiechnęłam się do siebie. Justin uniósł jedną brew – Grosik za twoje myśli? – spytał. Przygryzłam wargę, oblewając się rumieńcem. Uwierz mi Bieber, nie chciałbyś wiedzieć o czym myślę, bo uciekłbyś gdzie pieprz rośnie. Zdziwiłby się ile o nim myślę. Spojrzałam na niego, nadal mi się przypatrywał. Ciekawe o czym on myśli. To dopiero jest zagadka. Oblizał usta i przygryzł wargę. Złapałam jego brodę w dwa palce i pociągnęłam, uwalniając jego usta.
-         Nie rób tego.  – użyłam jego wcześniejszych słów, kiedy zrobił to samo.
Odsunęłam się od niego. On zaczął się cicho śmiać. Czy ja jestem tak bardzo zabawna? Do kawiarni wszedł jakiś mężczyzna, Saby nie było w pobliżu. Obsłużyłam go. Wszystko robiłam drżącymi rękoma. Nie mogłam pracować, kiedy on tak na mnie patrzył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz