piątek, 22 sierpnia 2014


ROZDZIAŁ 14: Mam ciebie, to mi wystarcza.
TORI:

Godzina 9, niedziela. Siedziałam przed ladą i wpatrywałam się tępo w okno na ludzi mijających Starbucks. Kawiarnia powinna być w niedzielę zamknięta, ani żywej duszy, no dobra może oprócz mnie, Saby i Jamesa. Po tym jak już opowiedziałam jej o wczorajszym dniu spędzonym z Justinem dała mi spokój. Dzisiaj wyglądała już lepiej. To na szczęście był tylko kac. James nie wierzył mi, że znam Justina, i ciągle mi gadał, że chce go poznać. Ugh... co za upierdliwy człowiek. Spokojnie, ja sama nadal nie mogę w to wszystko uwierzyć.
-         Gdybym to ja była szefem... – zaczęła Saba, ale przerwał jej James.
-         Ale nie jesteś.
-         Ale gdybym była – szturchnęła go – To w niedziele to byłoby zamknięte.
-         Och, uwierz mi, ja też bym tak zrobiła. – odezwałam się, siadając na krześle
obok nich.
-         Dzisiaj wyjeżdżam, może wyskoczymy gdzieś, co wy na to? – spojrzał na nas.
-         Przykro mi braciszku, ale w przeciwieństwie do ciebie, my mamy naukę, jutro
piszemy egzamin. Heloł – pomachała mu ręką przed twarzą, odepchnął ją.
-         Dobra, już dobra. Tak tylko zapytałem. Jak nie to pójdę sam. Samolot mam
dopiero o 18. Do tego czasu zdążę się napić.
-         Nie wpuszczają pijaków na pokład – zaśmiała się Saba.
-         O, ty to się lepiej na ten temat nie odzywaj, pijaku – wyśmiał ją, a ja mu
zawtórowałam.
-         Haha, bardzo śmieszne – naburmuszyła się i założyła ręce na piersi. – Ciekawe
czy byście się śmiali, gdyby was to spotkało.
-         Pewnie, nie – wzruszył ramionami – Ale z ciebie możemy się pośmiać.
-         Wal się – pokazała mu środkowy palec, na co on rozchichrał się jeszcze
bardziej. Pokręciłam głową. Odkąd pamiętam, ich kłótnie zawsze tak wyglądały, a kilka godzin później, już ze sobą rozmawiali. Nie umawiałam się na dzisiaj z Justinem, bo wiedziałam, że będę siedziała pół dnia nad notatkami, żeby przygotować się do tego głupiego egzaminu. Uwierzcie mi, że wolałabym już ucieczkę przed paparazzi niż pisanie tego gówna. Serio. Wiecie ci i przyniosło największą ulgę? Jak zobaczyłam dzisiejsze gazety. Na pierwszej stronie nie było moich zdjęć, nie było Justina, nie było naszych wspólnych, były tylko zdjęcia kreacji Miley jaką założyła na galę i jakie pośmiewisko z siebie zrobiła. Nawet nie kupowałam gazety, no bo po co skoro nie dotyczyła ona mnie i mojego chłopaka. Uch... Mój chłopak Justin. Jak to fajnie brzmi.
Okej, okej. Potrząsnęłam głową. Ogarnij się Tori! Powoli zaczynasz zachowywać się jak jakaś psychiczna faneczka. Przecież jestem normalna... chyba. Mniejsza z tym. Wracając do wczorajszego dnia, spędziliśmy go naprawdę miło. Na wzgórzu zostaliśmy do wieczora, rozmawiając o różnych rzeczach. Przeważnie temat schodził na nas. Rozmawialiśmy o sobie. Justin mówił też dużo o muzyce, pisaniu piosenek i komponowaniu. Opowiedział mi o tym jak powstają teledyski i ile przy tym jest zabawy. Bycie muzykiem wydaje się być fajną sprawą, jeżeli nie pojawiają się reporterzy. Tak jest w porządku. Mówił też, że pod koniec tygodnia będzie miał tłok w domu, bo przyjeżdża cały team. Będą mieli swój hotel, ale pewnie i tak będą u niego spędzać większość czasu. Po zachodzie słońca wróciliśmy do domu, poznałam się z Ryanem i zjedliśmy we trójkę kolację, nieźle się przy tym śmiejąc. Ryan opowiedział kilka historii o tym co robili z Justinem w Stratford, jak byli mniejsi. Byłam pod wrażeniem, że mimo tego wszystkiego co się stało, Justin nie zapomniał o swoim najlepszym przyjacielu. Ryan bardzo go w tym wszystkim wspiera, to przyjaciel na medal. Serio. Ale i tak najlepsza była mina Butler’a, kiedy dowiedział się, że nie jestem fanką Justina. Mówił, że pierwszy raz od dłuższego czasu spotkał taką dziewczynę, przeważnie wszystkie szaleją za Justinem. Obaj strasznie zryli mi głowę opowiadając kawały, które śmieszyły tylko ich dwóch.
O 12 do kawiarni przyszli Dina i Avan, a my zebraliśmy się do domu, teraz oni mogli sobie posiedzieć i nic nie robić.
Weszłam do swojego pokoju i zebrałam wszystkie notatki, które zrobiłam wcześniej. Czułam, że jutrzejszy dzień nie będzie moim ulubionym. Jedynym plusem będzie to, że nikt z nas nie pójdzie jutro do pracy. Ze względu na egzaminy, Bob dał nam jutro wolne. To był jedyny plus tego wszystkiego.



Po 16 zeszłam na dół po jakąś szklankę wody, naprawdę nauka była męcząca. W salonie stały walizki, a u kuchni przy stole siedzieli Saba i James.
-         No wreszcie. Myślałem, że zapomniałaś się ze mną pożegnać. Chodź tu, zaraz
będę spóźniony na lotnisko – wstał od stołu i otworzył dla mnie ramiona. Przytuliłam się do niego, ściskał mnie jakby od tego zależało jego życie. Zeszłam tu po szklankę wody James, a nie po to żebyś mnie udusił. – Przyjadę jeszcze przed rozpoczęciem roku, albo w wakacje – powiedział, kiedy się odsunął. 
-         Będziemy czekać – uśmiechnęłam się.
-         Tak, z utęsknieniem – mruknęła Saba, wpisując coś w swoim laptopie. James
wywrócił oczami, na co ja się zaśmiałam.
-         Cześć. – powiedział wchodząc do salonu.
-         Do zobaczenia, Jamie! – krzyknęłam za nim. Trzy, dwa...
-         Nie nazywaj mnie tak! – zamknął za sobą drzwi. Wiedziałam, że tak powie.
-         Co robisz? – spytałam otwierając lodówkę. Wyciągnęłam butelkę wody i
upiłam kilka dużych łyków.
-         Uczę się, a co mogę robić? – spojrzała na mnie. Wzruszyłam ramionami i
uśmiechnęłam się. Czy to nie dziwne, że ja zapisuję wszystko na kartkach, a ona w komputerze? Która z nas jest bardziej dziwna? Saba zmrużyła oczy i zaczęła się we mnie wpatrywać. Zastanawiałam się co tam kryje się w jej głowie. Może to samo co w mojej?
-         Naprawdę chciałabym wiedzieć o czym teraz myślisz. – bąknęła. Zmarszczyłam
brwi.
-         To samo miałam powiedzieć o tobie. – odpowiedziałam lekko rozbawiona.
-         Serio? Super! – już wiecie, co miałam na myśli mówiąc, że łatwo wywrzeć na
niej wrażenie. Pewnie pomyślała, że czytam w myślach, czy coś. – Idź się uczyć, wariatko.
-         Zamierzam! – posłałyśmy sobie rozbawione spojrzenia, zanim ruszyłam w
stronę schodów i do swojego pokoju na piętrze.
Rozejrzałam się po niewielkim pomieszczeniu. Pościel na łóżku pomięta i nie posłana. Szuflady uchylone, drzwi od szafy otwarte na oścież. Po podłodze walało się kilka ubrań, a kosz na pranie pękał w szwach. Notatki na moim biurku wyglądały tak, jakby właśnie przeszło po nich tornado. Warknęłam głośno i rzuciłam się na łóżko.
Wszystko o czym teraz marzyłam, to sen. Leżałam tak przez chwilę, wpatrując się w sufit, kiedy moja głowę wypełniły myśli o Justinie. Dobrze czułam się w jego towarzystwie. Onieśmielał mnie, owszem, ale jakoś dało się z tym wytrzymać. Czasem nie rozumiałam o co mu chodzi. Przygryzłam wargę i zmarszczyłam czoło. Nie mogę wyrzucić z moich myśli, tego pocałunku. Za bardzo był... cudowny. Poza tym cały czas wlecze się za mną przeszłość, nienawidzę się za to, że nie umiem się od niej uwolnić. Schowałam twarz w dłoniach i westchnęłam głośno. Oczy zaczęły powoli wypełniać się łzami, ale powstrzymałam je. Dam sobie radę. Przecież nie jestem mięczakiem. 
 
 ~~~~~~~~~~
Nie chciało mi się już uczyć. Wyobrażacie sobie ślęczeć nad nauką od 13 do 20:45. Tak, tak. Tyle siedziałam już nad tymi wszystkimi głupimi notatkami. Miałam dość, a moja głowa dosłownie pękała. Byłam taka zmęczona, że nawet sen w tych wszystkich notatkach byłby wybawieniem. Wypiłam kolejną już butelkę wody, ciekawe co robiła Saba. Pewnie siedziała przed laptopem, oczy sobie kiedyś od niego zepsuje. Skończyłam swoją krótką przerwę i wróciłam do nauki. Czas ciągnął się niemiłosiernie powoli, bo gdy ponownie sprawdziłam godzinę, była dopiero 21:31. Usłyszałam wibracje mojego blackbery, dostałam wiadomość, sięgnęłam po telefon. Była od Justina: Pewnie ci przeszkodziłem, ale chciałem żebyś wiedziała, że za tobą tęsknię. Justin x PS. Ryan pyta, kiedy nas znowu odwiedzisz?
Uśmiechnęłam się do ekranu. Takie proste słowa, a potrafią wywołać uśmiech. Odpisałam: Ja też za tobą tęsknię. Smutno mi, że się dziś nie widzieliśmy. Powiedz Ryanowi, że postaram się przyjść jutro po egzaminach. Tori xo
Rzuciłam telefon przed siebie i opadłam na poduszki. Patrząc w sufit, uśmiechałam się szeroko, kiedy usłyszałam wibracje. Szybko się podniosłam i przeczytałam wiadomość: Mi też. Przyjdziesz tylko do Ryana? Czy mam się czuć zazdrosny? Brakuje mi ciebie tu. Justin x
Czuć się zazdrosny? On pewnie już jest zazdrosny. Oj Bieber. Nacisnęłam ‘odpowiedz’: Nie. Przyjdę do ciebie. Nie masz o co być zazdrosny. A mi brakuje ciebie TU. Tori xo
Przygryzłam dolną wargę. Chwilę później dostałam odpowiedź: Sprawiłaś, że się uśmiechnąłem. W takim razie może się spotkamy? Justin x
On jest szalony: Ty sprawiasz, że ja uśmiecham się ciągle. Nawet podczas nauki nie mogę przestać o tobie myśleć. Musisz siedzieć w mojej głowie? Jest już dość późno. Tori xo
Nie tylko się przez niego uśmiecham, ja mam palpitacje serca, wibracja, szybko odpisuje: Mam nadzieję, że myślisz o mnie pozytywnie. Wybacz, ale chcę siedzieć w twojej głowię, bo nie chcę żeby ktoś zajął moje miejsce. To, że jest późno w niczym mi nie przeszkadza. Justin x 
On na bank jest zazdrosny. Dam sobie rękę uciąć, jeśli tak nie jest: Tak. W samych superlatywach. Wybacz, ale zadomowiłeś się tam na dobre i nikt nie ma tam dostępu. Mówiłam ci już, że jesteś szalony? Tori xo
Mówię serio. Wibracja. Ugh... muszę to zmienić: Cieszę się. W końcu jesteś już moja ;) Tak, słyszałem to już kilka razy. Justin x
Jestem jego? Przecież ja nie jestem niczyją własnością: Jesteś bardzo pewny siebie Bieber. To dobrze ;) Tori xo
Zrzuciłam notatki z łóżka. Koniec nauki na dziś. Znowu wibracja, dostanę kiedyś zawału: Już ci mówiłem, że zawsze dostaję to czego chcę, skarbie. Justin x PS. Nie powinnaś się uczyć?
Pff... to nie znaczy, że jestem twoja: Taaa... Już skończyłam naukę, głowa mi pęka. Tori xo
Zmieniłam ustawienia z wibracji, na cichy dzwonek, który już po chwili usłyszałam: W takim razie powinnaś się położyć. Powodzenia na egzaminach i dobranoc. Justin x PS. Widzimy się jutro, shawty :)
Czy on nie jest słodki? Wstukałam szybką odpowiedź: Dziękuję i dobranoc :) Tori xo Ps. Pamiętam.
 
                                                                  ~~~~~~~~~~

Przygryzłam wargę, jeszcze raz przeczesując wzrokiem moje wypracowania i odpowiedzi. Wszystkie wydawały się dobrze dopracowane i idealnie wyjaśnione. Wszystko na co teraz muszę czekać, to aż pozwolą nam wyjść. Odłożyłam długopis na ławkę i uśmiechnęłam się do siebie. Kątem oka zauważyłam Sabinę, która na ułamek sekundy złapała mój wzrok i zaraz wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu. Podekscytowanie przelało się przez moje ciało. I po egzaminach!
-         Wydaje mi się, że zdam to śpiewająco. – wybuchnęła Saba, oplatając mnie
ramieniem – A tobie jak poszło?
-         Było o wiele łatwiejsze, niż przypuszczałam. Nauka się opłaciła. –
uśmiechnęłam się do niej, kiedy otwierała swój samochód.
-         Powinnyśmy iść do jakiegoś baru i to oblać! – kilka razy, wymownie uniosła
swoje idealnie wypielęgnowane brwi. Jest dopiero trzecia po południu... otworzyłam drzwi auta i wskoczyłam do środka. Saba zrobiła to samo. Odpaliła pojazd i opuściła szyby w dół. – To co, jaki bar wybierasz? – spytała włączając się do ruchu.
-         Um... obiecałam Justinowi, że wpadnę do niego po egzaminach. – wzruszyłam
ramionami.
-         Wystawisz mnie? – spytała oburzona.
-         Nie. Nic z tych rzeczy. Możemy jechać do tego baru, ale nie będę dużo pić.
-         Okej – wyciągnęła telefon i po chwili przystawiła go do ucha. Boże, ona potrafi
być taka upierdliwa, ale czego nie robi się dla przyjaciółki? Zatrzymała samochód na parkingu. Wysiadłam i spojrzałam na czerwony baner, wskazywał nazwę Cole’s. Nigdy tu nie byłam. Poprawiłam sukienkę i nagle usłyszałam krzyki i kiedy się odwróciłam zobaczyłam Avana i Dinę, których przytulała Saba. Uśmiechnęłam się na ten widok i zawołałam ich, abyśmy w końcu weszli do środka.
Po chwili siedzieliśmy już w narożniku.
-         Mogę prosić tutaj drinki?! – zawołał Avan wskazując na mnie z góry palcem.
Podeszła do nas kelnerka. Była wyraźnie pod wrażeniem Avana. Uśmiechnął się prawie nieprzyzwoicie, na co dostał kuksańca w bok. 
-         Co mogę ci podać? – zapytała kelnerka, uwodzicielsko unosząc brew. Obie z
Diną przewróciłyśmy oczami.
-         Czego się napijesz, Tori? Pamiętaj, ja stawiam. 
-         Um, wezmę piwo. 
-         Och, dajże spokój! Zabaw się chociaż raz! Przybył Pan-impreza! – rzucił
błagalnym tonem chłopak, machając sobie dłońmi przed twarzą i koronując się na króla rozrywkowego życia. 
-         Ok, w porządku, poproszę drinka. 
-         Jednego drinka i  jedną kolejkę szotów, prosimy. – wyjął
pięćdziesięciodolarowy banknot i wręczył go kelnerce. 
-         Szoty? – uniosłam jedną brew.
-         Trzeba oblać koniec szkoły – Saba wzruszyła ramionami.
-         Tylko się nie zalej, ja cię do domu nie odprowadzę, za godzinę znikam i  nie
wiem czy wrócę na noc – popatrzałam na nią. Pokiwała głową, posyłając mi znaczący uśmiech. Wywróciłam oczami.
-         Szoty! – krzyknęła Sabina i podniosła swój kieliszek. Podążyłam za nimi i
skinęłam głową z uśmiechem.
-         Za nas! – zawołali zgodnie.
-         Za nas. – powtórzyłam półgłosem i odetchnęłam głęboko. Patrzyłam jak
przechylają swoje, po czym zdobyłam się na odwagę i wypiłam swój. Skrzywiłam się i aż mnie otrzepało, kiedy w gardle rozlał się palący płyn. Raptownie złapałam za swój koktajl i upiłam kilka łyków, łagodząc palenie w gardle. Avan zamówił kolejną kolejkę, którą wyzerowałam jak profesjonalista. Już lekko zaczynałam czuć się "zmęczona". Cholera, mam słabą głowę. Odmówiłam trzeciej kolejce i sączyłam swój koktajl. Naprawdę nie mogłam więcej wypić, a na bank wiedziałam, że cała trójka będzie miała jutro kaca. Wyciągnęłam telefon z kieszeni marynarki i napisałam do Justina: Czy mógłbyś poprosić Kennego, aby przyjechał po mnie do baru Cole’s. Będę czekała na niego w środku. Tori xo
I chwilę później dostałam odpowiedź: Kenny już jedzie. Justin x 
Dzięki. Nie będę musiała użerać się z tymi pijakami. 
 
Weszłam do środka i od razu zrzuciłam z nóg swoje szpilki. Otworzyłam szafę i zauważyłam kapcie, które ostatnio przyniósł mi Justin. Włożyłam je szybko i ruszyłam przez hol do salonu. Chłopaki siedzieli przy stoliku. Przytuliłam Ryana, ponieważ był pierwszy w kolejce, a później podeszłam do Justina i pochyliłam się nad nim całując go w usta. Oblizał je i zmarszczył czoło.
-         Piłaś – stwierdził. Cholera, dobry jest.
-         Tylko troszeczkę – pociągnęłam swoją sukienkę w dół. Była czarna i strasznie
obcisła. Z każdym ruchem musiałam ją poprawić. Justin złapał mnie za rękę i pociągnął na swoje kolana. Ryan uśmiechnął się do nas. – Co robiliście? – spytałam.
-         Gadaliśmy, graliśmy na x-boxie i  gadaliśmy. – odezwał się Butler.
-         No to bardzo ciekawie spędziliście ranek. – pokiwałam głową rozbawiona. Z
czego ja się właściwie cieszyłam? Co jest ze mną nie tak?
-         Bardzo – pokiwał głową.
-         Co ty właściwie robiłaś w barze? – spytał Justin, łapiąc moje nogi w zgięciu
kolan. Położył je na kanapie i spojrzał na mnie.
-         Avan, Saba i Dina chcieli opić zakończenie szkoły. W końcu rozpoczęłam
wakacje – wzruszyłam ramionami.
-         Więc będziemy więcej czasu spędzać razem? – spytał ucieszony. Pokręciłam
głową, na co on zmarszczył czoło.
-         Nie zapominaj, że pracuję – musnęłam go w usta. Westchnął i zwilżył swoje
wargi. Po czym spojrzał na Ryana.
-         Widzisz jak to jest. Chcę spędzić czas ze swoją dziewczyną, to albo ganiają
mnie papsy, albo moja dziewczyna musi pracować. Jakie to jest niesprawiedliwe – powiedział z naciskiem na ‘moja’. Ryan pokiwał głową.
-         Takie życie – powiedział wzruszając ramionami. Pokiwałam głową zgadzając
się z nim. Justin się zaśmiał.
-         Ty jesteś już podpita.
-         Nieprawda – zaprzeczyłam. Uniósł jedną brew, poprawiłam sukienkę.
-         Udowodnij.
-         Co mam zrobić? – uniosłam brwi do góry. Spojrzał na Ryana, ten tylko
wzruszył ramionami.
-         Nic, bo jeszcze coś sobie zrobisz – położył dłoń na moich udach i podciągnął
mnie, znowu poprawiłam sukienkę. Och, ona była wkurzająca, ale musiałam w niej siedzieć, bo nie miałam tu żadnych ubrań. Mogłam poprosić Kennego, aby na chwilę mnie podrzucił do domu. Spakowałabym kilka rzeczy. A tak muszę siedzieć w tym popieprzonym czymś. Ugh... Mogę się założyć, że mojemu chłopakowi się to podobało, bo ciągle przesuwał dłoń w górę mojego uda, powodując tym samym podnoszenie się materiału, a kiedy próbowałam się poprawić, uśmiechał się szeroko. To wcale nie było zabawne.
-         Christian miał ze mną przylecieć, ale coś mu wypadło – odezwał się Ryan,
przerywając Justinowi zabawę.
-         Szkoda. Zabawilibyśmy się trochę – odparł. Ryan z uśmiechem pokiwał
głową.
-         Może następnym razem mu się uda, albo doleci podczas trasy. – ugh.. jak ja
nie lubiłam tego słowa. Wtedy przypomniało mi się, że muszę podjąć decyzję.
-         Mam nadzieję. W końcu to druga połowa, nie może tego przegapić.
-         Taaa. Idę po coś do picia, chcecie? – wstał i popatrzył na nas, oboje
pokręciliśmy głowami. Kiedy Ryan zniknął w jadalni, Justin wznowił swoją zabawę.
-         Robisz to specjalnie – założyłam ręce na piersi. Pokiwał głową z wielkim
uśmiechem. Jak dziecko. – Przestań.
-         Ale mi to nie przeszkadza.
-         Ale mi przeszkadza. – fuknęłam. Przesunął rękę jeszcze wyżej, a sukienka
podwinęła się bardziej. Uderzyłam go w rękę i poprawiłam materiał.
-         To bolało – jęknął. Oj już nie przesadzaj.
-         Bo miało. – wyszczerzyłam zęby. Znowu położył rękę na moich nogach.
Wywróciłam oczami. Ryan wrócił na swoje miejsce i postawił przed sobą szklankę z sokiem pomarańczowym.
-         Pojeździmy na deskach? – spytał unosząc brwi do góry.
-         Jasne. – Justin kiwnął entuzjastycznie głową. Zeszłam powoli z jego kolan i
poprawiłam sukienkę. Puścił mi oczko i poszedł za Ryanem. Po chwili obaj wrócili z deskami. Ruszyłam za nimi. Justin po drodze złapał leżak ogrodowy i ruszył w stronę rampy. Ustawił go niedaleko niej, po czym pochylił się do mnie i pocałował w usta. Chwilę później jeździł już z Ryanem. Ściągnęłam kapcie i marynarkę i usiadłam na leżaku. Przypatrywałam się im obu jak jeżdżą w te i z powrotem, obaj pokazywali różne sztuczki, przy których albo lądowali na tyłkach albo udało im się ustać.
Słońce grzało dziś naprawdę mocno. Miałam wrażenie, że zaraz spłonę, a może to przez czarną sukienkę, którą miałam na sobie? Serio przydałby mi się teraz strój kąpielowy. Mogłabym się trochę opalić, a przydałoby mi się to, bo opalenizna z tamtego roku zaczęła znikać. Muszę zaciągnąć Sabę na plażę. Tak, to bardzo dobry pomysł. Coś zasłoniło mi słońce, otworzyłam oczy i zauważyłam pochylającego się nade mną Justina. Uśmiechnął się szeroko.
-         Co jest tak ważnego, że przez to zasłoniłeś mi słońce? – Spytałam unosząc
jedną brew do góry.
-         Ty jesteś dla mnie ważna – pochylił się jeszcze bardziej. Kątem oka zerknęłam
na rampę, Ryana nie było. Moje serce zabiło szybciej. – Mam dla ciebie prezent na górze w mojej sypialni, na łóżku. – Dodał. – Mam nadzieję, że ci się spodoba – pocałował mnie w usta.
-         Po co to robisz? – Spytałam. Nie chciałam żeby wydawał na mnie pieniądze.
-         Ponieważ mogę – mruknął, uraziłam go tym? O nie. Podniosłam się lekko i
zarzuciłam ręce na jego szyję.
-         Dziękuje za naszyjnik i za to, czego jeszcze nie widziałam. Naprawdę nie
musisz mi nic dawać. Mam ciebie, to mi wystarcza – powiedziałam. Objął mnie w talii i podniósł w górę. Trzymał mnie jak pannę młodą. Dosłownie. – Nie musisz mnie nosić na rękach.
-         Zasługujesz na wszystko co najlepsze. – Pocałował mnie w usta.
-         Dziękuję, ale teraz proszę postaw mnie na ziemi – uśmiechnęłam się i po
chwili już stałam na trawie. Wsunęłam stopy w kapcie i łapiąc w rękę marynarkę ruszyłam w stronę domu. Po chwili poczułam parę rąk obejmujących mnie w talii. Pisnęłam, kiedy podniósł mnie do góry i okręcił się w kółko. – Justin!
-         No co? – Postawił mnie i nadal mnie obejmując wprowadził mnie do salonu. –
Daję ci godzinę – pocałował mnie w skroń. Ruszyłam schodami do góry i skierowałam się do sypialni Justina. Wchodząc do pokoju od razu zerknęłam na łóżko, ciekawość zżerała mnie od środka.
Na brzegu leżało duże, fioletowe pudło przepasane czarną kokardą. Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do niego. Byłam niepewna czy mam je otwierać czy nie. Serio, wahałam się. Ostatecznie postawiłam, że najpierw wezmę prysznic i wyswobodzę się z tej sukienki. Weszłam do łazienki i nieźle się męcząc pozbyłam się ciasnego materiału. Wskoczyłam pod prysznic, uważając aby nie zmoczyć włosów. Kiedy skończyłam, owinęłam się ręcznikiem i wróciłam do pokoju. Znowu zerknęłam na pudełko.
Usiadłam obok niego i pociągnęłam jeden koniec kokardy, przez co cała się rozwiązała. Podniosłam pokrywę i ujrzałam cienki, pomarszczony biały papier. Odsłoniłam go szybko i zobaczyłam biało czarną sukienkę. Wyciągnęłam ją i obejrzałam całą. Miała szerokie ramiączka i była krótka. Od talii była zwiewna. Położyłam ją obok siebie i znów zajrzałam do pudła. Ku mojemu zaskoczeniu zauważyłam białą, koronkową bieliznę. Czy on wiedział jaki mam rozmiar? Uniosłam brwi do góry i zajrzałam na dno pudełka. Leżało tam kilka bransoletek. Uśmiechnęłam się. On naprawdę jest szalony. 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014


ROZDZIAŁ 13: Jestem tu, by cię uszczęśliwić.
TORI:




Rano przyjechał do nas James. Siedziałyśmy z nim do południa, dopóki nie musiałyśmy zająć swojej zmiany w kawiarni. Podniecony James, tym, że jest w LA, postanowił trochę obejrzeć miasto. Zmartwiona Saba, dała mu aż trzy mapy, żeby się chłopak przypadkiem nie zgubił. Obiecał jej nawet, że będzie dzwonił co godzinę, a w rzeczywistości nie zrobił tego ani razu, więc Saba dzwoniła do niego. On za każdym razem tłumaczył jej, że nie jest pięcioletnim dzieckiem. Może ma ciało 20 letniego faceta, ale umysł pięciolatka. Tak, tak proszę państwa. Taki właśnie jest James Cortez. Niesamowity z niego bachor. Czasami jest okropny. 
Była już godzina 18. Piątek. W kawiarni panowały pustki. Dzisiaj miała być na plaży w Malibu jakaś impreza, na której miało wystąpić kilka znanych sław. Podejrzewałam, że to właśnie jest skutkiem, braku klientów. Wczoraj cały dzień, nie licząc godzin w pracy, spędziłam przed notatkami, ucząc się na ten głupi egzamin. Nie widziałam się z Justinem, nawet z nim nie rozmawiałam. Jakoś nie było na to czasu. Zobaczyłam go tylko w gazecie, w której pisali, że był w centrum handlowym, w towarzystwie Fredo. Zapytany o ‘tajemniczą dziewczynę’ nie odpowiedział. Ci reporterzy są żałosni.
Saba od kilku minut próbowała dodzwonić się do Boba, prosząc go o to, aby puścił nas wcześniej do domu, ponieważ chciałyśmy iść na tą imprezę na plaży. Dawno razem nie wychodziłyśmy. Ja większość czasu spędzałam z Justinem, a ona pisząc artykuły do gazetki szkolnej, więc nie miałyśmy dla siebie czasu. Chciałyśmy się wyluzować po wczorajszej nauce i przed poniedziałkowym egzaminem. Tego było nam potrzeba. Z resztą powinnyśmy spędzać ze sobą więcej czasu, jako dwie (nienormalne) przyjaciółki. Tak, tak.
-         Zgodził się! – Saba wybiegła z zaplecza i zaczęła swój taniec radości.
Parsknęłam śmiechem. Lubiłam te jej wygibasy. Wariatka. A tak na marginesie, teraz wiecie o co chodzi mi z tymi nienormalnymi? Mam nadzieję, że tak.
Pościerałyśmy stoliki i pozakładałyśmy krzesła. Punkt 20 zaczynała się impreza w Malibu, więc miałyśmy niecałe dwie godziny na przygotowanie i dojazd na plażę. W drodze do domu poinformowałyśmy Avana i Dinę o naszych planach. Zgodzili się do nas dołączyć.
            Po szybkim prysznicu zajrzałam do swojej szafy. Wyrzucając z niej wszystkie ubrania, w końcu zdecydowałam się na zwiewną białą sukienkę. W sam raz na lato i imprezę na plaży. Kiedy już się ubrałam, zrobiłam lekki makijaż i podkręciłam włosy, pozostawiając je rozpuszczone. Na stopy włożyłam sandałki i zeszłam na dół w poszukiwaniu Saby, która właśnie kończyła dojadać w kuchni sałatkę. Była ubrana w luźną białą sukienkę, a włosy miała spięte do góry. Gdzieniegdzie wystawały jej pojedyncze loczki. Miała cudowne włosy. Serio, naprawdę mi się podobały.
Kiedy już się ogarnęła, zamówiłyśmy taksówkę, która zawiozła nas prosto na plażę w Malibu.
            Pełno ludzi, krzyki, głośna muzyka, gwiazdy na niebie, szum fal i jeszcze ciepły piasek pod stopami. Miałyśmy szczęście znajdując miejsce prawie pod samą sceną. Saba pobiegła po drinki, a razem z nią przyszli Avan i Dina. Kiedy rozległ się głos jakiegoś kolesia, wszyscy ucichli i wpatrywali się w niego. Gadał coś, że miło mu widzieć tylu ludzi, bla, bla, bla. Zszedł ze sceny i chwilę po nim pojawił się Bruno Mars. Zaraz za nim była Demi Lovato, po niej zaś wystąpił Macklemore, a później wyszła Miley. I to jej występem byliśmy najbardziej zszokowani. Mimo tego co wyprawiała na scenie, ludzie i tak ją uwielbiali.

Zajęliśmy miejsca przy jakimś plażowym barze. Właśnie na scenie pojawił się Austin Mahone. Zmęczeni siedzieliśmy sącząc drinki. Rozglądałam się dookoła. Niektórych ludzi znałam z kawiarni, wpadali do nas często. Nagle mój wzrok zatrzymał się na czarnoskórym chłopaku w okularach, którego otaczało kilka dziewczyn. Miałam wrażenie, że skądś go znam. Dzwoniło mi w którymś kościele, ale jeszcze nie wiedziałam w którym. Pociągnęłam spory łyk płynu, nadal na niego patrząc. On rozglądał się w około jakby kogoś szukał. Usłyszałam głośne piski. Spojrzałam w stronę sceny i przymrużyłam oczy, żeby lepiej widzieć. Na samym środku sceny stała Selena Gomez. Znudzona wróciłam wzrokiem do chłopaka, ale już go nie było. Szybki jest.
-         Mogę się przysiąść? – usłyszałam głos zza pleców. Odwróciłam się, to był ten
chłopak. Kiwnęłam głową. – Nie poznajesz mnie, prawda? – patrzył na mnie. Pokręciłam głową. Ściągnął okulary i po chwili je założył. To był Fredo.
-         Teraz pamiętam – uśmiechnęłam się. – Gdzie... no wiesz...
-         W domu z Ryanem. Przyleciał dzisiaj po południu. Namawiałem ich, żeby ze
mną poszli, ale nie chcieli. To znaczy Biebs nie chciał żeby zaatakowali go papsy.
-         Rozumiem. – upiłam kolejnego łyka – Tak jak wczoraj w centrum.
-         Tak. Pytali o c...’tajemniczą dziewczynę’, ale Justin udawał, że nie wie o co im
chodzi. I mniej wiedzą tym lepiej – wzruszył ramionami i zamówił sobie drinka.
-         Taaa... – westchnęłam – Ryan to jego najlepszy przyjaciel?
-         Tak, chodzi o niego. A co? – uniósł jedną brew.
-         Nic. Chciałam się upewnić. Wiele o was słyszałam. – uśmiechnęłam się.
-         Uwierz mi. My o tobie też – posłał mi szeroki uśmiech. Czułam jak moje
policzki płoną. Ciekawe co takiego Justin im o mnie mówił. Może kiedyś się dowiem.
Saba i Avan powiedzieli, że idą znowu pod scenę trochę potańczyć, Dina rozmawiała z nowo poznanym facetem, a ja siedziałam z Fredo przy barze, sącząc kolejnego drinka. Rozmawialiśmy o tym jak Fredo dołączył do paczki Justina, opowiadał mi jak to jest w trasie. Mówił też, że Justin lubi robić im kawały i często mają go dosyć. Straszny z niego żartowniś. Wspomniał coś o krajach i miastach, które zwiedzili i o tym jak świetnie się bawili. Opowiedział mi trochę o związku Justina i Seleny, o tym jak on jej nie lubi i że jego zdaniem, Selena wykorzystała Justina dla sławy. Nie wiedziałam o co im dokładnie poszło i co było między tą dwójką, więc nawet się na ten temat nie wypowiadałam. Później ja opowiedziałam mu trochę rzeczy o sobie, a on o sobie. Fredo to naprawdę fajny chłopak. Przede wszystkim zabawny i wesoły. Pewnie musi być wspaniałym przyjacielem. Potrafi słuchać, a to najbardziej cenię w ludziach. Och i jest też bardzo rozgadany.
-         Będziesz dziś u Biebsa? – spytał, kończąc chyba piątego drinka.
-         Chyba nie. Nie chcę im przeszkadzać. Jutro do niego zadzwonię – wzruszyłam
ramionami i objęłam dłońmi moją szklankę z niebieskim płynem.
-         Dobra. Jakby co to powiem mu, że się z tobą widziałem. Na razie, muszę lecieć.
– pocałował mnie w policzek i odszedł w stronę wyjścia z plaży. Uśmiechnęłam się i wypiłam drinka do końca. 
            Rozejrzałam się za Sabiną i resztą. Skanując wszystkie stoliki wzrokiem, zauważyłam ich przy samym brzegu. Podeszłam do nich, wszyscy uśmiechali się szeroko.
-         Myślałam, że już nigdy nie skończycie gadać. – powiedział Avan – Kto to był?
-         Znajomy Biebera – odparłam.
-         Zbieramy się! – pisnęła Saba. – Zaczynamy rano pracę wcześniej – bełkotała.
Będzie miała niezłego kaca, ale chyba nie tylko ona, bo ja czułam, że ze mną będzie to samo.
                                                            ~~~~~~~~~~

Obudziłam się jeszcze zanim zadzwonił mój budzik, co zdarzyło się po raz pierwszy w moim życiu. Nie chciałam wychodzić z mojego ciepłego, przytulnego łóżka, ale musiałam. Przerzuciłam włosy za jedno ramię i związałam je na czubku głowy w niedbałego koka. Włożyłam na siebie jasne dżinsy i białą koszulę, związaną z przodu na supeł. Rękawy podwinęłam do łokci, zrobiłam delikatny makijaż i byłam już gotowa. Zeszłam na dół, Saba siedziała z głową położoną na stole w kuchni. Kac morderca nie ma serca. Szturchnęłam ją w ramię, mruknęła coś, czego nie zrozumiałam i powoli podniosła głowę wycierając policzek.
-         Możesz być nieco ciszej? – spytała. Uniosłam brwi do góry.
-         Ja nic nie robię, Saba. – powiedziałam, na jej twarzy pojawił się grymas, po
czym zakryła usta ręką i zerwała się z krzesła. Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam z lodówki głowę. Ku mojemu zaskoczeniu, bolała mnie tylko trochę głowa, więc nie było tak źle. Spojrzałam na radio, zegarek wskazywał 6;45. Miałyśmy jeszcze 15 minut do pracy, a Saba nadal krzyczała do kibla. Podeszłam do drzwi od łazienki i zapukałam kilka razy.
-         Co? – usłyszałam po drugiej stronie.
-         Gdzie jest James? – spytałam. To od wczoraj chodziło mi po głowie.
-         Spał w moim łóżku – odparła.
-         Ogarnij się. Zaraz wychodzimy – stuknęłam jeszcze raz i wróciłam do kuchni.
Sprawdziłam swój telefon, ale żadnych wiadomości. Nic. Zero. Null. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, Saba pojawiła się w kuchni. Była strasznie blada. Wyglądała okropnie. Podałam jej zimną wodę z lodówki i biorąc ją pod rękę wyprowadziłam z domu. Musiała być w pracy, posadzę ją na zapleczu i niech siedzi. Musi być tak na wypadek, gdyby pojawił się Bob.
            Otworzyłam drzwi, Sabina weszła pierwsza. Odsłoniłam żaluzje i zapaliłam światło. Przyjaciółka zniknęła na zapleczu. Założyłam fartuch i ściągnęłam wszystkie krzesła, po czym uruchomiłam maszyny. Dlaczego akurat w sobotę musi być otwarte od siódmej? To weekend, halo! Odebrałam kilka telefonów na 13. Tymi zamówieniami zajmie się Dina, bo nas o tej godzinie już nie będzie. Dobrze, że chociaż tak wcześnie kończymy. Tyle wygrać. Obsługując ostatniego klienta, wyciągnęłam z kieszeni wibrujący telefon.
Dostałam wiadomość od Justina: O której dziś kończysz? Justin x
Napisał. Myślałam, że tego nie zrobi. Odpisałam: Punkt 12. A co? Tori xo
Chwilę później odstałam odpowiedź: Przyjadę po ciebie, jeżeli nie masz nic przeciwko. Justin x
Jak mogłabym mieć coś przeciwko spotkaniu go? Nigdy. Odpisałam: Nie mogę się doczekać. Tori xo
Szczerze? Nie wiem dlaczego pisaliśmy swoje imiona, ale to było urocze i nie zamierzałam tego zmieniać.
Może chociaż sobotę spędzimy ze sobą. Tęskniłam za nim. Serio. Nie widzieliśmy się dwa dni, a ja mam wrażenie, że minął jakiś miesiąc. I jak ja wytrzymam kiedy on ruszy w trasę? Nie wytrzymam. Dlatego muszę wybrać jedną propozycję. Boże, zapomniałam, nie wiem na co się zdecydować.
Weszłam na zaplecze, Saba spała z głową na blacie. Ona się tu męczyła. Zostały jeszcze dwie godziny, ale jak ona dojdzie do domu, kiedy mnie zabierze Justin. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam po Jamesa, aby po nią przyszedł. Musiał ją zabrać. Co ona do cholery wczoraj za drinki piła, że tak ją siekło? Porażka. Mam nadzieję, że do poniedziałku jej przejdzie. Pewnie tak. Wróciłam do lady, obsłużyć kolejnych klientów. Jakiś czas później pojawił się James.
-         Gdzie ona jest? – spytał. Był jeszcze zaspany. Na sto procent musiałam go
obudzić. Kiwnęłam do niego, żeby szedł za mną. Weszliśmy na zaplecze. Pomogłam mu podnieść Sabinę. – Idziemy do domu – powiedział do niej, biorąc ją na ręce jak pannę młodą.
-         Niech się położy i daj jej aspirynę. – powiedziałam otwierając mu drzwi.
Kiwnął głową – Dzięki, Jamie.
-         Nie cierpię jak tak do mnie mówisz – mruknął. Posłałam mu buziaka i
zaśmiałam się. Zablokowałam drzwi nóżką, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. Stanęłam za ladą i obsłużyłam kolejnych klientów. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że będzie ich dzisiaj tak wielu.
            Kilka minut przed 12 Avan i Dina przyszli na swoją zmianę. Oboje nie wyglądali najlepiej, pewnie też mieli kaca, w końcu pili to... cokolwiek tam pili, we trójkę. Ściągnęłam na zapleczu fartuszek i wzięłam mój telefon. Pożegnałam się z nimi i wyszłam przed kawiarnię. Kilka minut później podjechał Justin  swoim ferrari. Wsiadłam i od razu go pocałowałam. Uśmiechnął się szeroko i ruszył, zapięłam pasy.
-         Tęskniłam za tobą. – zerknęłam na niego. Położył dłoń na moim kolanie i
ścisnął je lekko. Uśmiechnęłam się.
-         Ja za tobą też, skarbie.
-         Nie miałeś problemów z paparazzi? – zerknęłam w okna.
-         Nie, nie było ich pod domem, ale nie mogę zaprzeczyć, mogą nas znaleźć.
-         Wiem – westchnęłam i złapałam jego rękę. Złączyłam nasze palce. To dziwne,
nasze ręce do siebie pasowały. Przypadek? Nie sądzę. Uśmiechnął się do mnie szeroko i poprawił swoje okulary. Pochyliłam się, ściągnęłam mu je i założyłam sobie, wystawiłam mu język i zaśmiałam się. Pokręcił głową. Włączyłam radio, właśnie leciała piosenka Demi Lovato. Popatrzyłam zaciekawiona na Justina i zaczęłam śpiewać: Just a little west coast, and a bit of sunshine. Hair blowing in the wind, losing track of time. Just you and I, just you and I. Woah, woah. No matter how far we go, I want the whole world to know. I want you bad, and I wont have it any other way. No matter what the people say, I know that we'll never break.
            W połowie dołączył do mnie. Jemu to chociaż wychodziło, za to ja strasznie fałszowałam, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Śmialiśmy się z siebie nawzajem. Kiedy ta się skończyła, zaczęła jakaś inna, ściszył radio i spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się szeroko jak dziecko, które właśnie dostało cukierka.
-         Jesteś szalona – powiedział, zaśmiałam się.
-         Powiedz mi coś czego nie wiem, skarbie – pocałowałam go w policzek. Pokręcił
głową z uśmiechem. Poprawiłam okulary i spojrzałam przed siebie.
-         Oddasz mi okulary? – spytał.
-         Um... chyba nie, spodobały mi się.
-         Oddam ci je, ale później. – spojrzał na mnie. Ściągnęłam je i założyłam mu,
uśmiechnął się.
-         Ja wyglądam w nich o wiele lepiej – droczyłam się z nim.
-         Czy ty właśnie stwierdziłaś, że nie podobam ci się? – uniósł jedną brew.
-         Ja tego nie powiedziałam – podniosłam ręce w obronnym geście. – Mówiłam,
że nie pasują ci te okulary. – wystawiłam mu język, po czym znowu mu je ściągnęłam i założyłam sobie.
-         Hej – zmarszczył czoło – Masz szczęście, że prowadzę.
-         Czy ty mi grozisz Bieber? – uniosłam jedną brew.
-         Może – wzruszył ramionami i spojrzał w okno, po czym znowu na drogę.
-         Jaki groźny. Przestraszyłeś mnie – zaśmiałam się.
-         Zobaczymy czy w domu, też będzie ci tak do śmiechu. – zjechał w lewo z
autostrady. Kurczę, zostało tylko kilka minut drogi. Justin uśmiechał się szeroko, wyraźnie zadowolony z siebie. Pewnie knuł jakiś spisek w swojej głowie. Musiałam wymyślić jak mu uciec. Przejechał przez rondo i chwilę później widziałam już jego dom. Odpięłam pasy, pod domem nikogo nie było. Wjechał na podjazd, parkując obok Lamborghini. Zerknęłam na niego i w podskokach wysiadłam z samochodu, rzucając się do drzwi wejściowych. Gdyby ktoś mnie zobaczył, uznałby mnie pewnie za wariatkę.  Przebiegłam przez hol do salonu i usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Wybiegłam do ogrodu i stanęłam po drugiej stronie basenu tak, że miałam widok na to co się dzieje przede mną. Zauważyłam Justina zbliżającego się w moją stronę. Miał wielki uśmiech na ustach. Zatrzymał się na krawędzi basenu, tylko woda dzieliła go ode mnie. Zerknęłam na boki, cholera, nie ucieknę mu.
-         Myślisz, że ta woda mnie powstrzyma? – spytał. Przełknęłam ślinę, kiedy
zaczął ściągać koszulkę, ukazując swoją umięśnioną klatkę. Moje serce zabiło szybciej, przechyliłam głowę na bok. Cholera, rozpraszał mnie. Robił to specjalnie, z resztą on nie musiał nic robić, zawsze mnie rozpraszał. Rzucił koszulkę obok swoich stóp i poprawił włosy. Stał przede mną w samych dżinsach, opuszczonych nisko na biodrach. Cholera, przystojny jest. Jeśli wskoczy to pociągnie mnie za sobą, albo będę mogła uciec, ale i tak mnie złapie. Nie mam innego wyjścia, jak tylko... rzuciłam się biegiem w prawą stronę wprawiając go w dezorientowanie. Udało się. Przebiegłam pod zadaszeniem między krzesłami ogrodowymi i znowu wbiegłam na trawę. Moim kolejnym celem była rampa, ale zanim tam dobiegłam, od tyłu owinęła mnie para silnych rąk. Szlak by to trafił. Pisnęłam, kiedy zaczął okręcać się w kółko. Byłam w powietrzu.
-         Postaw! – krzyknęłam. Zatrzymał się i powoli opuścił mnie na nogi. Kręciło mi
się w głowie, gdyby mnie nie trzymał już dawno bym leżała.
-         Przegrałaś – szepnął mi do ucha. Odwróciłam się przodem do niego i
spojrzałam mu w oczy. Oblizał usta, chciał mnie pocałować. Powoli zbliżał twarz do mojej i kiedy miało to się stać, obróciłam głowę, a on pocałował mnie w policzek. Zaśmiałam się.
-         Przegrałeś – powiedziałam znowu na niego patrząc. Złapał moją brodę w dwa
palce, cholera, jednak to ja przegrałam. Pochylił się i złączył nasze usta, a kiedy miałam położyć dłonie na jego karku, przerwał. Hej, co ty robisz? Pocałuj mnie. Pokręcił głową i złączył usta w cienką linię.
-         Zawsze dostaję to czego chcę, skarbie – pocałował mnie delikatnie.
Uśmiechnęłam się. Tak, w to mogłam uwierzyć. Podniosłam rękę do góry i stając na palcach, zanurzyłam dłoń w jego miękkich włosach. Pochylił się, ale tylko po to żeby wziąć mnie na ręce. Oplótł moje nogi w miejscu zgięcia kolan i trzymał mnie przed sobą. Takim sposobem byłam wyższa od niego o głowę. Oparłam dłonie na jego ramionach i spojrzałam na niego z góry. Uśmiechnął się i przymrużył jedno oko. Pochyliłam się i złączyłam na krótko nasze usta, kiedy się odsunęłam, Justin się oblizał. Dlaczego on to robił? To było takie... um... seksowne.
Ale z niego czaruś. Pewnie doprowadzał tym każdą dziewczynę do szaleństwa, nie wspominając o jego fankach, bo te to pewnie mdlały zanim coś powiedział, albo mrugnął. Ciekawe co się działo na wszystkich jego koncertach i tak dalej. Nigdy nie słyszałam jak śpiewa, nigdy nie byłam na jego koncercie i to ja akurat go spotkałam. To jakieś przeznaczenie czy przypadek? Bo sama już nie wiem.
-         Zaśpiewaj dla mnie – powiedziałam. Zmarszczył czoło – Zaśpiewaj mi.
-         Co? – uniósł jedną brew.
-         Twoją piosenkę – wzruszyłam ramionami. Postawił mnie, ale nadal obejmował
mnie w talii. Zamyślił się przez chwilę, po czym odchrząknął i zaczął śpiewać.
-         Let me tell you a story. About a girl and a boy. He fell in love with his best
friend. When she’s around, he feels nothing but joy. But she was already broken, and it made her blind. But she could never believe that love would ever treat her right. But did you know that I love you? or were you not aware? You’re the smile on my face and I ain’t going nowhere. I’m here to make you happy, I’m here to see you smile. I’ve been wanting to tell you this for a long while...
Wpatrywałam się w niego, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Jego głos był cudowny, ale samo to co zaśpiewał wywołało u mnie ciarki, a moje serce przyspieszyło. Nie wiedziałam co powiedzieć. Zatkało mnie dosłownie, jedyne co udało mi się zrobić, to złapać jego twarz w dłonie i mocno pocałować w usta. Uśmiechnął się szeroko i potarł kciukiem mój policzek.

-         To było piękne – odezwałam się w końcu. – Zaśpiewasz mi jeszcze kiedyś?
-         Kiedy tylko zechcesz – pocałował mnie w usta, złapał za rękę i ruszyliśmy do
domu. Weszliśmy do salonu, oparłam się o białą kanapę, a Justin stanął przede mną – Poczekaj tu chwilę, ubiorę się i coś ci pokażę. – musnął moje usta i biegiem ruszył na górę. Podeszłam do barku, oglądając alkohole. Tak, to bardzo głupie zajęcie, podczas czekania na chłopaka. Barek był nieźle wyposażony, wypełniony butelkami po brzegi. Usłyszałam kroki Justina i odwróciłam się w tamtą stronę, stał przede mną w tych samych dżinsach i czarnej koszulce, na głowie miał czapkę daszkiem do tyłu i okulary.
Podeszłam do niego i złapałam za rękę, wychodząc z domu sięgnął z wieszaczka po kluczyki od samochodu. Wyszliśmy na zewnątrz, pokierował mnie do szarego, bardziej wpadającego w czarny Smarta. Tak wskazywał znaczek, nie żebym znała się na samochodach, bo się w ogóle nie znam. Czasami tylko oglądałam z bratem wszystkie te gazety, w których były drogie samochody. Zawsze mi pokazywał, który kupi sobie, a który mi. Potrząsnęłam głową wyrzucając z niej te myśli żeby się nie rozpłakać. Wyjechaliśmy na drogę i ruszyliśmy w drugą stronę, nie tą co zawsze jeździmy. Uniosłam jedną brew, Justin tylko się uśmiechnął.  Kolejna niespodzianka?
            Możecie mi uwierzyć, kocham jego niespodzianki, ale to, że muszę na nie czekać doprowadza mnie do szału. Serio. Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie to czekanie jest denerwujące. Zaraz, zaraz on ma okulary, a ja nie. Co tu jest grane?
Oparłam głowę o zagłówek i spojrzałam w okno. Minęliśmy ostatni dom i wjeżdżaliśmy coraz wyżej. Przed oczami śmigały mi zielone drzewa i krzaki, słońce próbowało przebić się przez korony drzew, ale nie udawało mu się. Gdzieniegdzie było widać lekkie przebłyski. Mimo to, krajobraz był niesamowicie piękny. Kiedy minęliśmy ten las zauważyłam, że jesteśmy na wzgórzu. Przede mną rozciągały się łąki, a dalej w oddali, bardzo daleko od nas było widać ocean. To dopiero było piękne. Jechaliśmy krętą drogą, nie było tu innego samochodu, oprócz naszego. Słonce otaczało wszystko co było widać. W radiu usłyszałam piosenkę Beyonce-Halo. Wsłuchując się w tekst, zerknęłam na Justina. Był zamyślony, jego szczęka co chwilę się zaciskała i rozluźniała. Położyłam dłoń na jego dłoni, którą trzymał na gałce od biegów. Zerknął na mnie i uśmiechnął się lekko. Ciekawe o czym myślał. Ile ja bym dała, żeby się tego dowiedzieć.
            Po kilku minutach dalszej jazdy, zatrzymał samochód i zgasił silnik. Zaciekawiona od razu wysiadłam i rozejrzałam się dookoła. Byliśmy na wzgórzu, które ukazywało całe Los Angeles. Niedaleko był też napis Hollywood. Uśmiechnęłam się szeroko i zerknęłam na Justina, podszedł do mnie i objął od tyłu w pasie. Skąd on zna takie fajne miejsca? Oparłam głowę na jego ramieniu i popatrzyłam przed siebie. Miasto było niesamowicie duże. I z góry i z dołu i z boku wyglądało niesamowicie. Wszystko rozciągało się płasko, tylko w centrum i jeszcze kilku miejscach odróżniały się wysokie wieżowce. Były ogromne nawet z daleka. Justin puścił mnie i podszedł do samochodu, wpatrywałam się dalej w LA. Trzeba tak daleko odjechać od miasta, żeby nie znaleźli nas paparazzi.
            Poczułam coś zimnego na szyi i automatycznie dotknęłam tego ręką. To był naszyjnik, Justin obrócił mnie przodem do siebie i pocałował w usta. Podniosłam zawieszkę i ledwo zobaczyłam srebrną literkę „J” z trzema brylancikami. Spojrzałam na niego i pocałowałam go jeszcze raz.
-         Dziękuję. – powiedziałam – Nie mus...
-         Ale chciałem – przerwał mi. Przygryzłam dolną wargę i przytuliłam się do
niego. Objął mnie w pasie i oparł się o maskę samochodu. Czy on nie jest cudowny? No oczywiście, że jest. Wymarzony chłopak. – Słyszałem, że widziałaś się z Fredo w Malibu – powiedział po chwili. Pokiwałam głową i odsunęłam się od niego. Złapał mnie za ręce, stałam między jego nogami.
-         Dużo rozmawialiśmy. Praktycznie to on mówił więcej niż ja. Opowiedział mi
trochę o tym jak wyglądają twoje koncerty, o miastach jakie zwiedziliście. – wzruszyłam ramionami – Powiedział mi nawet, że często robisz sobie z nich żarty. – popatrzyłam mu w oczy, zaśmiał się.
-         Nawet bardzo często. 
-         Więc uważasz się za zabawnego? – uniosłam brew do góry.
-         Skarbie, ja jestem zabawny. – uśmiechnął się.
-         Oczywiście.
-         No naprawdę.
-         Yhm...
-         Nie wierzysz mi? – przyciągnął mnie bliżej siebie, leżałam na jego torsie,
obejmował mnie w talii.
-         Nie – przygryzłam wargę. Oblizał usta i pokręcił głową.
-         Będę musiał ci to udowodnić – powiedział. Kiwnęłam głową, pocałował mnie w
usta. Zarzuciłam mu ręce na szyję i wplotłam mu palce we włosy. Przycisnął mnie jeszcze bardziej do siebie, o ile to w ogóle było możliwe. Gładził jedną ręką moje plecy, a drugą podtrzymywał w talii. Potrafi być brutalny. Serio. Przygryzł moją wargę i oparł swoje czoło o moje. Nasze oddechy były ciężkie i nierówne. – Co ty ze mną robisz, Victoria?