poniedziałek, 17 listopada 2014

ROZDZIAŁ 16: Pieniądze mogą bardzo zmienić człowieka 
TORI:

            Kiedy powiedziałam o tym wszystkim Justinowi, był trochę zdziwiony. A najdziwniejsze było to, że dzwonili na komórkę Saby. Zastanawialiśmy się nad tym dość długo, ale nie doszliśmy do żadnych wniosków, więc po prostu daliśmy sobie spokój.
            Siedzieliśmy w ogrodzie, dzisiaj papsy nie oblegały domu Justina. Chłopaki zajęli się rozmową o trasie, która miała odbyć się za dwa tygodnie. Na samą myśl miałam ciarki. Nie chciałam żeby wyjeżdżał i nie chciałam podejmować decyzji. Boże, nawet nie zawracałam sobie nią głowy. Byłam przerażona tym, że będę musiała podjąć decyzję, więc nawet o tym nie myślałam. Zaczęły się wakacje i tym cieszyłam się najbardziej, ale mój entuzjazm znikał, kiedy tylko musiałam iść do pracy.
-         Skarbie – głos Justina wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam głowę w jego
stronę, obaj na mnie patrzyli. Uniosłam brew do góry. – Co ty na to żeby w weekend polecieć do Teneessie? – uśmiechnął się. Otworzyłam szeroko oczy. Czy on oszalał? Czy ja się przesłyszałam?
-         C-co? – zamrugałam kilka razy. 
-         Pytałem czy...
-         Czekaj, czekaj, ty chyba oszalałeś – pokręciłam głową – To znaczy... bardzo
chciałabym polecieć, ale co z tobą? No bo, przecież w Teneessie też są reporterzy i...
-         Gdzie mieszkają twoi rodzice? – spytał.
-         Na obrzeżach Nashville. – co to ma do rzeczy, cholera jasna?!
-         No właśnie. W miasteczku chyba nie ma sępów, nie? – zmarszczył czoło i
spojrzał na Ryana, ten zaczął się śmiać.
-         Naprawdę chcesz tam lecieć? – usiadłam i ściągnęłam okulary. Kiwnął głową.
-         Tak. Na weekend. – wzruszył ramionami.
-         Ale ja pracuję...
-         To weźmiesz wolne – wywrócił oczami. Przecież ostatnio to on załatwił mi
wolne, i to też był weekend. – No, nie daj się prosić. Wiem, że tego chcesz. – uśmiechnął się. Czy to dobry pomysł?
-         Okej. – kiwnęłam. Boże nie, co ja wyprawiam? Podeszłam do niego i usiadłam
mu na kolanach. – Wariat z ciebie, wiesz? – pokręciłam głową, za to on odwrotnie. Pocałowałam go w policzek. – Pewnie się zdziwią, w dodatku ty ze mną będziesz. Oni będą w szoku, muszę ich uprzedzić.
-         Nie chcesz zrobić im niespodzianki? – uniósł jedną brew. Dobry pomysł.
-         Chcę – uśmiechnęłam się i pocałowałam go w policzek. Zeszłam z jego kolan i
podeszłam do krzesła, na którym zostawiłam białą bluzkę z czarnym sercem i czarne spodenki. Ubrałam się i usiadłam. – Muszę powiedzieć o tym Sabie, och i pogadać z Bobem...
-         Kim jest Saba? – spytał Ryan, marszcząc czoło. Uniosłam jedną brew do góry.
-         Moja przyjaciółka – wzruszyłam ramionami, wtedy przypomniała mi się nasza
wczorajsza rozmowa – Ona chciałaby cię poznać.
-         Serio?
-         Serio? – Justin uniósł brew do góry.
-         Co w tym dziwnego? – zmarszczyłam czoło – Rozmawiałam z nią o was, o
wszystkim, no i skoro zna już ciebie – wskazałam na Justina – To chciałaby też poznać Ryana.
-         Zaproś ją tu – Bieber wzruszył ramionami.
-         Ona jest teraz w pracy. – wywróciłam oczami. – Ale jutro ma wolne, więc
możemy wpaść razem po 15. Jeśli nie macie nic przeciwko, oczywiście...
-         Nie. Jest w porządku – Ryan pokiwał głową. Uśmiechnęłam się.
-         Super – klasnęłam – Och i uprzedzam, Sabina jest zwariowana.

~~~~~~~~~~

-         Naprawdę? – ucieszyłam się. Prawie skakałam ze szczęścia.
-         Tak. Powinnaś odpocząć, nie dawałem ci wielu dni wolnych, więc po części coś
ci się tam należy. – powiedział Bob.
-         Dziękuję. Do zobaczenia – rozłączyłam się. Tak, dostałam wolne na weekend.
Nie spodziewałam się tego, że w ogóle się zgodzi, ale udało się. Kiedy powiedziałam Sabie o tym, że wyjeżdżam na weekend, kazała mi pozdrowić pół miasteczka. Serio. Ona jest walnięta. Miałam jeszcze godzinę do końca zmiany. Saba miała przyjść przed 15 i razem ze mną pojechać do Justina. Nawet nie wyobrażacie sobie jak skakała ze szczęścia, kiedy powiedziałam jej, że poznam ją z Ryanem. Jakby dostała jakiegoś ataku. Serio.
            Obsłużyłam przybyłych klientów i przetarłam ladę. Na szczęście nikt do Saby nie zadzwonił, no nie miał jak, ale nikt nie przyszedł do nas, ani nie wystawał pod domem. Może to był ktoś inny. Trudno, miał pecha, karta już dawno pewnie leży gdzieś na wysypisku pośród innych śmieci. Wczoraj wieczorem zamówiliśmy dwa bilety do Tennessee, wylatujemy jutro o 12. On jest szalony, nawet nie myślę o tej kasie jaką musiał wydać na te bilety. Może chociaż tam trochę odpocznie od tych wszystkich reporterów.
            Przed 15 przyszła Saba, a razem z nią Avan i Dina na zmianę. Szybko się przebrałam i czekałyśmy na Kennego. Zanim pojechaliśmy do Justina, wpadliśmy jeszcze na chwilę do naszego domu, ponieważ przypomniało mi się, że powinnam się spakować. Tak, tak, zapominalska Tori. Saba pomogła spakować mi dużą walizkę i zanieść ją do samochodu. Wtedy dopiero ruszyliśmy. Miałam wrażenie, że moja przyjaciółka nie może wysiedzieć na miejscu ze szczęścia, ciągle się wierciła. Jakby miała robaki, serio.
            Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, Kenny pomógł mi wnieść walizkę do domu. Sabina rozglądała się po wnętrzu z otwartą buzią. Wyglądała jak idiotka.
Złapałam ją za rękę i pociągnęłam przez salon na taras. Rozejrzałam się po ogrodzie i zauważyłam, że Justin i Ryan są na rampie. Ruszyłam w ich stronę, ciągnąc za sobą przyjaciółkę. Zerknęłam na nią, nadal miała otwartą gębę. Pokręciłam głową i zamknęłam jej buzie, uśmiechnęła się szeroko.
-         Cześć – powiedziałam. Obaj się zatrzymali i podeszli do nas. Justin pocałował
mnie w usta. – Przyprowadziłam ze sobą przyjaciółkę. Ryan, to Sabina, Sabina, to Ryan.
-         Hej – uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Pierwszy raz w życiu ją taką
widziałam. Nie wyglądała jak Sabina, którą znam.
-         Och.. – zwróciłam się do Justina, objął mnie w talii – Rozmawiałam z Bobem i
dał mi wolne – uśmiechnęłam się szeroko.
-         To dobrze – pocałował mnie, a później oblizał usta.
-         Bardzo dobrze. Nawet nie wiesz jak się cieszę na ten wyjazd – zarzuciłam mu
ręce na szyję. – Będziemy się świetnie bawić, a zwłaszcza z bratem Saby – spojrzałam w stronę przyjaciółki, ale już jej nie było. Zmarszczyłam czoło, siedziała z Ryanem na tarasie. Szybcy są. – Och, nawet nie wiesz przez co musiałam przechodzić, kiedy powiedziałam jej, że zabieram ją do ciebie żeby poznała Butlera. Ona zwariowała na jego punkcie – potrząsnęłam głową. Justin złapał moją brodę w dwa palce i podniósł lekko do góry, abym spojrzała w jego oczy. W tych miodowych tęczówkach można było zatonąć. Serio.
-         Tak jak ja na twoim – musnął moje usta – Zwariowałem – szepnął i pocałował
mnie delikatnie. Moje serce przyspieszyło. Jak on na mnie działał, tak nic na mnie nie działało. Stanęłam na palcach i złączyłam nasze usta. Objął mnie w talii i pochylił się lekko, żeby było mi wygodniej. Wplotłam palce w jego włosy, a on przycisnął mnie do siebie. Byliśmy tak blisko, że nawet kartka papieru by się nie zmieściła. Czy to w ogóle możliwe? Odsunął się ode mnie powoli i oparł czoło na czubku mojego. Nasze oddechy były nierówne. W tym samym czasie oblizaliśmy usta, zachichotałam. Justin potarł kciukiem mój policzek – Jesteś piękna, wiesz o tym? – szepnął. Teraz już wiedziałam. Przy nim tak właśnie się czułam. – I tylko moja. – przejechał kciukiem po mojej wardze. Dobra, niech mu będzie. Przyznaje, jestem jego. Pasuje? Mam nadzieję, ale w takim razie on jest MÓJ. Koniec, kropka. 
Przytuliłam się do niego. Zebrał wszystkie moje włosy z lewego ramienia i przeniósł je na prawe, po czym pocałował moją szyję w odkrytym miejscu. Uśmiechnęłam się, kiedy ciarki przeszły mi po plecach. Odsunęłam się trochę od niego, po czym złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę tarasu. Usiedliśmy obok naszych przyjaciół, ale oni byli tak zajęci rozmową między sobą, że nawet im nie przeszkadzaliśmy. Justin odwrócił się z krzesłem przodem do mnie i przysunął bardzo blisko. Moje nogi znajdowały się pomiędzy jego. Co chwilę pochylał się w moją stronę i całował mnie w usta.
-         Dzwonił mój tata. Rozmawiałem z Jazzy, pytała kiedy może przyjechać, bo
bardzo chce się z tobą zobaczyć – powiedział między pocałunkami.
-         Naprawdę?
-         Tak. Jaxon też, ale powiedziałem im, że na weekend nas nie ma, więc tato
przyjedzie z nimi jak wrócimy. Chyba znowu chcą się pobawić w wodną bitwę – zaśmiałam się przypominając sobie całą zabawę. – Wiesz, jeśli chcesz, możemy to teraz powtórzyć – uśmiechnął się, pokręciłam głową.
-         Wolę poczekać na Jazzy i Jaxona.
-         Jak sobie chcesz – wzruszył ramionami – Ale i tak cię jeszcze wrzucę do
basenu.
-         Pff... nie ośmielisz się. – pokręciłam głową. – Chyba nie chcesz mnie utopić,
prawda? – uniosłam jedną brew.
-         Nie umiesz pływać? – zmarszczył czoło.
-         Umiem.
-         W takim razie mogę cię wrzucić.
-         Ale nie teraz.
-         No  dobra, zrobię to z zaskoczenia, wtedy, kiedy będziesz tego najmniej
świadoma. – uśmiechnął się szeroko.
-         Jeszcze zobaczymy.

Po kolacji Saba musiała wrócić do domu. Dlaczego? Nie wiem. Pożegnała się ze mną, powtarzając milion razy żebym zadzwoniła jak tylko dolecimy. Co jej obiecałam. Och i wychodząc, szepnęła, że wymieniła się z Ryanem numerami. Była przeszczęśliwa. W końcu przegadali kilka dobrych godzin.
Kiedy wyszła ja udałam się z Justinem do sypialni, pomóc mu spakować kilka rzeczy na wyjazd. Nie wiedziałam, że można mieć w szafie takie ubrania, których nigdy się nie wkładało. A kiedy pokazałam mu niektóre, to był zdziwiony, że w ogóle ma coś takiego. Nie rozumiem jego logiki, ale to nic. To trochę dziwne, ale nic na to nie poradzę. Kenny miał nas zawieść jutro o 10 na lotnisko, oczywiście chciał lecieć z nami, ale Justin postanowił, że lecimy tylko we dwoje i tak już zostało. Powiedział, że damy sobie sami radę.
                                                ~~~~~~~~~~

Kiedy wyszliśmy z budynku lotniska, uderzyły we mnie promienie słoneczne. Justin złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Nie wiem dlaczego tak biegł, ja miałam jeszcze za sobą ciężką walizkę. Halo. Zatrzymaliśmy się przed czarnym Lexusem LFA, moje oczy otworzyły się szeroko w szoku. Na pewno nie będziemy się rzucać w oczy, nie w ogóle. Justin wsadził nasze walizki do bagażnika i spojrzał na mnie.
-         Dlaczego nie wsiadasz? – spytał.
-         To twój samochód? – uniosłam jedną brew.
-         Nie. Wypożyczyłem go. Niezły, co? – uśmiechnął się szeroko.
-         Mówił ci już ktoś kiedyś, że masz wyjątkowe upodobanie do drogich
samochodów? – wymamrotałam przyglądając się luksusowemu samochodowi zaparkowanemu tuż przede mną.
-         Tak, to i jeszcze coś o tym, że kupuję ich za dużo. – wzruszył ramionami i
otworzył przede mną drzwi. Od razu poczułam zapach nowości i skóry, gdy zajrzałam do środka. Nie miałam wątpliwości, że to auto dopiero co opuściło salon samochodowy. Justin złapał mnie za rękę i pomógł usiąść mi na siedzeniu pasażera, co zrobiłam niezwłocznie, jednak tak mało elegancko, że mniej się już chyba nie dało. Chwilę później zajął miejsce obok mnie, cały czas śmiejąc się pod nosem. Domyślałam się, że powodem jego niesłabnącego rozbawienia było to, w jaki sposób wsiadałam do tego cholernego samochodu. Ray-Bany, skórzana kurtka i poburzone włosy, sprawiły, że załkałam w duchu, gdy tylko spojrzałam na jego profil. Był zbyt przystojny, by móc opisać go słowami. Prowadził w całkowitej ciszy, nie licząc pomruków silnika i muzyki niezależnej, leniwie sączącej się z iPoda, podpiętego do głośników.
            Kiedy już udało nam się wjechać z centrum, co jakiś czas mówiłam mu, gdzie ma się kierować. Jechaliśmy wąską ulicą przez duży las. Dopiero po jakimś czasie znaleźliśmy się w miasteczku Franklin, to z niego pochodziłam. Czułam jak moje serce rośnie, kiedy spoglądałam na te wszystkie budynki i znajome miejsca, aż przypominało mi się dzieciństwo. Pokierowałam Justina w odpowiednią drogę. Teraz już żadne z nas nic nie mówiło. Byłam za bardzo podekscytowana, widząc te wszystkie pola, które tak dobrze znałam od dziecka, po których codziennie jeździłam moim koniem. Aż łza kręciła się w oku. Wskazałam Justinowi, aby skręcił w żwirowaną drogę i kilka minut później ukazał mi się duży dom. Dom moich rodziców. Nic się nie zmienił, a te wszystkie rośliny przed nim dodawały mu uroku. Bieber zatrzymał samochód, uśmiechnęłam się do niego szeroko. Chciałam wyskoczyć z auta i od razu zatopić się w objęciach mojej rodzicielki, ale co ja zrobię jak moja matka zobaczy Justina? Jak ja jej go przedstawię? Potrząsnęłam głową.
-         Wszystko w porządku? – spytał Justin kładąc rękę na moim kolanie, okrytym
czarnym materiałem spodni.
-         Tak. – uśmiechnęłam się lekko. O Boże.
-         Spokojnie. – zamknął drzwi po swojej stronie, a ja w lusterku wstecznym
obserwowałam jak wyjmuje moje walizki z bagażnika. 
Powoli wygramoliłam się z samochodu, prezentując jak zwykle brak jakiejkolwiek ogłady ruchowej i zdałam sobie sprawę, że mój tato stoi w drzwiach wejściowych domu. Wyglądał na kompletnie zszokowanego, kiedy mnie zobaczył. Dlaczego? Och, może dlatego, że miałam na sobie coś w stylu garnituru, chodzi mi o szarą bluzkę i czarną marynarkę, wyglądałam jakbym wyszła z biura, no i jeszcze może dlatego, że wysiadłam przed chwilą z najdroższego samochodu, jaki chyba kiedykolwiek widział. Gdybym ja była na jego miejscu, od razu wysunęłabym z tego obrazka jakieś mało pozytywne zdanie. Serio.
Tata i ja, byliśmy ze sobą naprawdę blisko, pomijając fakt, że kłóciliśmy się o najmniejsze nawet pierdoły. Zawsze był dość prostolinijny i umiał wyczuć kłamstwo z kilometra.
-         Tori! – krzyknął z wielkim uśmiechem na twarzy oplatając mnie szerokimi
ramionami. – Jaka niespodzianka! No nie wierzę. – ściskał mnie bardzo mocno. Ja też nie wierzę, tato. – A kto to jest? – spytał odsuwając się ode mnie. Zauważyłam, że Justin do nas podszedł.
-         Jestem Justin – wyciągnął do taty dłoń, na co ten ochoczo ją przyjął.
-         To twój samochód? – spytał tato.
-         Wypożyczony – obaj zaczęli go oglądać, zupełnie mnie ignorując. I tak oto
właśnie to cholerne auto stało się ważniejsze od mojego przyjazdu. Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się dookoła. Nie ma to jak w domu.
-         Tori! Kochanie! – usłyszałam głos mojej mamy i od razu spojrzałam w stronę
drzwi. Wcale się nie zmieniła. Nadal miała długie, brązowe włosy i te zielone oczy. Och ile bym dała, żeby mieć jej oczy. Chwyciła moje policzki w obie swoje dłonie i zauważyłam jak jej oczy wypełniają się łzami. Głośno przełknęłam ślinę, a ona odbiła soczystego buziaka na czubku mojej głowy. – W końcu nas odwiedziłaś – przytuliła mnie mocno. – Och, aleś ty schudła! Jadłaś coś w ogóle? – zauważyłam troskę w jej głosie i odsunęłam się od niej lekko.
-         Oczywiście, że tak. W samolocie zjadłam ogromny lunch. – dzięki Justinowi. O,
cholera! Justin! Gdzie on jest?!
-         Jest już prawie pora kolacji, więc mam nadzieję, że zgłodniałaś. 
-         Bardzo – uśmiechnęłam się.
-         Hana widziałaś? – odezwał się tata. Mama zerknęła w jego stronę. Ojciec
podszedł do nas, a ja poczułam jak Justin oplata mnie ręką wokół talii, na co
momentalnie się zaczerwieniłam, a na twarzy mojej mamy wymalował się czysty szok. Wyglądała jakby właśnie wygrała los na loterii. Była całkowicie oszołomiona. Nie wiem czy to przez jego wygląd, czy przez to, że wiedziała kim jest.
-         Um... Justin to jest moja mama, Hanna – wydusiłam z siebie.
-         Miło mi panią poznać – uśmiechnął się do niej tym swoim zabójczym
uśmiechem. Wyglądał jak dziecko. Mama nadal się na niego gapiła. Miałam to samo, to chyba u nas genetyczne.
-         No to co? Wchodźcie. Tori oprowadź swojego chłopaka po naszym domu. –
odezwał się tata. Pewnie wyglądałam jak burak, ale mniejsza z tym. Pomógł Justinowi wziąć nasze walizki i weszliśmy do środka, od razu udałam się na górę, do mojego pokoju. Kiedy otworzyłam drzwi, zauważyłam, że wcale się nie zmienił, oprócz tego, że nie było w nim większości moich rzeczy, bo zabrałam je do LA. Justin stanął za mną i objął mnie w talii.
-         Wiesz, że będziesz musiał spać osobno – odwróciłam się do niego. Uśmiech z
jego twarzy zniknął. – Ale spokojnie, będziesz mógł do mnie przyjść – szepnęłam mu do ucha i pociągnęłam do pokoju gościnnego gdzie zostawił swoją walizkę. A później pokazałam mu resztę domu.
 -         Wydaje się niesamowicie uroczy, Tori. – odezwała się moja mama, wskazując
głową w stronę salonu, gdzie tata razem z Justinem dyskutowali o, cholera wie, czym. Postanowiłam oddać Justina w ręce ojca, gdy tylko zauważyłam, że ten drugi jest bardziej zainteresowany jego towarzyszem, niż całym tym moim przyjazdem. Był taki rozmowny i zdawał się całkiem dobrze odnajdywać w sprawach rodzinnych. Przyjemnie się na to patrzyło. Przyłapali mnie na gorącym uczynku. Gapiłam się na nich od dłuższej chwili, a gdy złapałam kontakt z rzeczywistością, okazało się, że oboje uważnie skupiają na mnie wzrok. Zaczerwieniłam się i popatrzyłam na swoją mamę – Przepraszam kochanie, mogłabyś, proszę, podać mi mleko? – spytała. Odkręciłam wieczko z kartonu i już miałam pociągnąć z niego łyk, ale była szybsza. Niemal wyrwała mi opakowanie z ręki, karcąc mnie spojrzeniem. Nienawidziła tego nawyku, który dzieliłam wspólnie z moim nieżyjącym bratem. – Nalej sobie do szklanki! Jak długo się znacie? – odwróciła się z powrotem do kuchenki i dolała mleka do tego, co właśnie szykowała. Cokolwiek to było, pachniało niesamowicie.
-         Kilka tygodni.
-         Mogę mu ufać?
-         Co masz na myśli? – popatrzyłam na nią lekko skonsternowana, a ona
zmierzyła mnie wzrokiem spod wpół przymkniętych powiek.
-         No nie wiem, ty mi powiedz.
-         Możesz mu ufać, mamo
-         Coś mnie w nim niepokoi, ale nie umiem wyjaśnić tego dziwnego przeczucia.
-         Och... bo on jest sławny jeśli jeszcze do tego nie doszłaś. To Bieber –
powiedziałam ciszej, na co otworzyła szeroko oczy.
-         Wiedziałam, że go kojarzę... Tori, czy ty wiesz co robisz? – zmierzyła mnie
wzrokiem – Nie słyszałaś co o nim mówią?
-         To kłamstwa, mamo. Media kłamią, na każdym kroku. Nie jest taki, jakim go
opisują. To naprawdę dobry chłopak.
-         Cóż, skoro jesteś szczęśliwa... Mam nadzieję, że się zabezpieczacie.
-         Że co?! – prawie krzyknęłam, a moja szczęka znalazła się na podłodze. Tak,
moja mama jest bardzo... um bezpośrednia. – O, mój Boże! mamo!
-         Słuchaj, Tori. Wiesz jakie mam zdanie o ludziach, którym powodzi się w życiu
zbyt dobrze. Nie ufam im. Pieniądze mogą bardzo zmienić człowieka. Sprawiają, że czujesz się silniejszy, wydaje ci się, że możesz mieć kontrolę nad wszystkim. Tacy ludzie są przyzwyczajeni, że dostają czego chcą po prostu ot tak. – próbuje zniechęcić mnie do Justina? Co to, to nie.
-         Każdy jest inny. – wzruszyłam ramionami. Mama pokiwała głową.
-         Tak.
-         Idę się rozpakować – rzuciłam się do schodów.
-         Zejdź za chwilę. – krzyknęła mama z dołu. Wywróciłam oczami i weszłam do
mojego pokoju. Podniosłam swoją walizkę z podłogi i niezgrabnie rzuciłam ją na łóżko. Sprężyny w wysłużonym legowisku lekko zaskrzypiały, gdy ciężki bagaż wylądował na materacu. Chwilę później moje rzeczy były już na swoim miejscu.
Momentalnie zamarłam w miejscu, gdy poczułam czyjąś rękę przy moim boku. Jego tors pewnie przylegał do moich pleców, jednak mnie nie objął. Sięgnął ponad moim ramieniem, oczywiście drocząc się ze mną, po ramkę ze zdjęciem ustawioną na moim biurku. Wstrzymałam oddech, gdy otoczył mnie jego magnetyzujący zapach.
-         Ładny pokój. – wymamrotał odsuwając się ode mnie i opierając o drewniane
biurko.
-         Dzięki. – rozejrzałam się po wnętrzu, które jeszcze kiedyś nazwałabym pewnie
swoją oazą. Teraz był taki nijaki, głównie dlatego, że nikt go nie zajmował. Podwójne łóżko było dość prostolinijne. Na jego wierzchu leżała szara narzuta w kratkę, która z łatwością mogłaby należeć do mojego brata. Zaczęłam nerwowo bawić się swoimi palcami, kiedy Justin uważnie skanował wzrokiem moje zdjęcie z Sabą, które trzymał w dłoniach. Zostało zrobione naszego ostatniego dnia w Teneessie. Przez całe popołudnie nie robiłyśmy nic innego, tylko strzelałyśmy sobie fotki z późniejszym zamiarem utworzenia albumu. Nic z tego nie wyszło, więc wybrałyśmy tylko kilka najlepszych i powkładałyśmy do ramek. Przyglądał się temu zdjęciu, jakby było jedynym, które w życiu widział. To nic specjalnego! Po prostu zwykłe zdjęcie.
-         Gapisz się na mnie. – wypalił uśmiechając się pod nosem. Cały czas skupiony
był jednak na zdjęciu, które trzymał przed sobą. Stojąc obok, miałam idealny widok na jego piękne, długie rzęsy.
-         Ty też się gapisz. – rzuciłam zaczepnie.
-         Ja mam wymówkę. Twój uśmiech jest zniewalający. – odparł cichym i
przepełnionym szczerością głosem, na co zaczerwieniłam się jak jakiś cholerny pomidor.
-         Tak samo jak twój. – mruknęłam. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.
Cholera. – Cóż, wygląda na to, że spodobałeś się mojemu tacie. – uniosłam brew, a on, powoli, przeniósł wzrok ze zdjęcia na moją twarz, po czym lekko przechylił głowę w bok. O czym myśli?
-         Jest zdecydowanym człowiekiem. Lubię go.
-         Jest bardzo um... szalony jak na swój wiek – uśmiechnęłam się. Justin pokiwał
głową, zgadzając się ze mną. – Chyba powinniśmy zejść na kolację – wskazałam kciukiem za siebie. Złapał mnie za rękę i pocałował w usta. Zeszliśmy do jadalni, a zaraz za nami do pomieszczenia wszedł tata. Chwilę później pojawiła się też mama. Po środku stał ten sam drewniany stół, z miejscami dla sześciu osób. Byłam zdziwiona, że przetrzymał tyle lat.
-         Więc jak się poznaliście? – spytał tata, kiedy mama zniknęła jeszcze na chwilę
w kuchni. Przygryzłam dolną wargę.
-         Cóż... Justin uciekał przed swoimi szalonymi fankami, a ja właśnie miałam
zamykać kawiarnie, kiedy wpadł i poprosił żebym go przed nimi ukryła.
-         Dokładnie tak było – uśmiechnął się.
-         Zastanawiałem się nad tym, no bo nie będę ukrywał jesteś sławny, tak? A Tori
jest zwykłą dziewczyną, nie zauważyłbyś jej od tak – pstryknął palcami.
-         No nie – Justin pokręcił głową – Ale zauważyłem to, że jest inna niż wszystkie
dziewczyny, które znam i to mnie do niej przyciągnęło.
-         Tak myślałem, nasza Tori zawsze się wyróżniała – uśmiechnął się do mnie.
Wywróciłam oczami.
-         Mam nadzieję, że lubisz kurczaka w maśle i tortilli, Justin. To ulubione danie
Billego. – odezwała się moja Mama, z uśmiechem uwielbienia na twarzy.
-         Jasne – uśmiechnął się szeroko. Zabraliśmy się za jedzenie. Rozmowa
przebiegała płynnie i dość niezobowiązująco. Moi rodzice naprawdę polubili Justina. Zadawali mu mnóstwo pytań na temat tego co mówią te cholerne media. Przekonali się, że wcale nie jest taki zły.
-         Jak tam Sabina? – spytała mama, spojrzałam na nią.
-         Bardzo dobrze. Świetnie sobie radzimy. Och, kazała mi was wszystkich
pozdrowić, mówiła, że bardzo za wami tęskni. Właśnie był tu James?
-         Tak, dziś rano przyszedł z Adamem. – Adam to ojciec Saby i Jamesa. –
Opowiadał nam o Los Angeles. Mówił, że jest pełne sław.
-         W końcu jest tam Hollywood – uśmiechnęłam się. Pokiwała głową.
-         Tak. Posprzątam po kolacji, a ty idź przywitać się z Kristen – to mama Saby –
Pewnie jest ciekawa, co słychać u jej córki. – wstała od stołu. Zrobiliśmy to samo.
-         Masz ochotę na spacer? – spytałam Justina kiedy znaleźliśmy się przed
domem.
-         Z tobą zawsze – złapał mnie za rękę i pocałował. 


Witajcie po tak długiej przerwie ;) przepraszam Was bardzo za moją nieobecność. Nie wiem czy w ogóle ktoś to czyta, ale mam nadzieję, że tak. Jeśli jest tu ktoś, to proszę niech da mi znać w postaci komentarza. Może to być nawet kropka, chcę tylko po prostu wiedzieć czy szykować kolejne rozdziały. Buźka :* 

wtorek, 26 sierpnia 2014


ROZDZIAŁ 15: Sprowadziłaś na siebie kłopoty.
JUSTIN:

Spojrzałem na zegarek, na nadgarstku. Zostało pięć minut. Zerknąłem jeszcze raz do lustra i poprawiłem czarną marynarkę. Miałem na sobie białą koszulę i ciemne spodnie. Przejechałem ręką po włosach i oblizałem usta. Usłyszałem stukot obcasów, odwróciłem się i ujrzałem ją. Stała na ostatnim schodku, włosy opadały jej na plecy, sukienka sięgała przed kolano. Wyglądała przepięknie, jak anioł. Dosłownie. Ruszyłem w jej stronę powoli wyciągając rękę, złapała ją i zeszła ze schodów. Mimo obcasów była ode mnie niższa. 
-         Wyglądasz pięknie – tylko to udało mi się wydusić. Jej policzki momentalnie
zrobiły się czerwone. Pochyliłem się i pocałowałem ją w usta. Uśmiechnęła się
i założyła kosmyk włosów za ucho. Poprowadziłem ją przez hol do salonu i na taras.
Kiedy wyszliśmy zatrzymała się i zaczerpnęła powietrza. Spodobało jej się. Na stole i dookoła niego były zapalone świeczki. Gosposia na moje polecenie przygotowała moje ulubione danie, a do tego Ryan wybrał wino, po czym zniknął w pokoju gier. Sam mi zaproponował, żebym przygotował coś romantycznego. Usiedliśmy na przeciwko siebie, uśmiechnęła się do mnie, kiedy otwierałem wino. Pewnie przypominał jej się dzień, w którym się upiła. Nalałem do obu kieliszków
i odstawiłem butelkę.
-         Sam to wszystko przygotowałeś? – Spytała.
-         Ryan mi pomógł.
-         A sukienka? Skąd wiedziałeś o rozmiarach? – Uniosła jedną brew.
-         To zasługa mojej mamy – wymamrotałem – Ale wszystko wybrałem ja. Ona
tylko powiedziała mi o rozmiarze, ja się na tym nie znam – wzruszyłem ramionami. Zachichotała.
-         Jest naprawdę piękna – spojrzała na sukienkę, a później na mnie. – I to
wszystko... jest cudowne. – Posłała mi ten piękny uśmiech.
-         Cieszę się, że ci się podoba – odparłem. Zabraliśmy się za spaghetti.
-         Twoja gosposia niesamowicie gotuje – odezwała się po jakimś czasie.
-         Wiem. Najbardziej lubię jej spaghetti.
-         Jest pyszne. A ty umiesz gotować? – Spojrzała na mnie. Zaśmiałem się.
-         Umiem zrobić jajecznicę i płatki z mlekiem. A ty? – Uniosłem jedną brew.
-         Trochę. Zawsze pomagałam mamie w kuchni. Uczyła mnie jakich przypraw
najlepiej używać do poszczególnych dań. I wiesz, teraz to jest bardzo przydatne, a szczególnie, kiedy mieszka się z Sabiną. Najczęściej to ja gotuję, a kiedy mi się nie chce po prostu coś zamawiamy – wzruszyła. – Za to mój tato uczył mnie łowić ryby, ale do tej pory nie potrafię nabić robaka na haczyk. – zaśmialiśmy się – Serio. Aleks, James i Saba od razu załapali, a mi było szkoda tych wszystkich robaczków i rybek, to chyba przez to się nie nauczyłam. – Napiła się wina – Pamiętam, kiedyś Aleks złowił taką wielką rybę, że nawet tata był w szoku. Kiedy wciągnęli ją na pomost ona zaczęła po nim skakać, natomiast ja zaczęłam krzyczeć żeby ją wypuścili, bo się dusi. Posłuchali mnie, ale dopiero po tym jak zrobili jej masę zdjęć. Nie zanudzam cię? – przyjrzała mi się uważnie.
-         Skąd. – Pokręciłem głową – Uwielbiam słuchać kiedy opowiadasz o swojej
rodzinie. Bardzo chciałbym ich poznać. I mówiłem serio o tym, że się do nich wybierzemy.
-         Wiem. Tak też to odebrałam. – Uśmiechnęła się. Napiłem się swojego wina i
spojrzałem jej w oczy. W tych czekoladowych tęczówkach można było zatonąć. Serio.
Kiedy dokończyliśmy naszą kolację, poprosiłem ją aby ze mną zatańczyła, na co chętnie się zgodziła. Uwielbiałem z nią tańczyć. Objąłem ją w talii, a ona zarzuciła mi ręce na szyję i oparła głowę na moim torsie. Cieszyłem się z tego, że znalazłem taką dziewczynę jak ona. Nie lubiła moich pieniędzy, samochodów, domu czy mojej sławy. Lubiła mnie, zwykłego mnie, nie gwiazdę muzyki pop, mnie, Justina. Za to byłem jej wdzięczny, nie krzyczała kiedy mnie spotkała, wręcz przeciwnie ona wydawała się obrzydzona tym, że mnie widzi. Taka dziewczyna to skarb i wszystko zawdzięczam moim fankom, które mnie goniły i to dzięki nim wpadłem do tej kawiarni.
-         Justin – szepnęła, lekko się odsuwając.
-         Tak, skarbie? – Spojrzałem jej w oczy.
-         To był cudowny wieczór. – Stanęła na palcach i pocałowała mnie w policzek –
Jesteś niesamowitym chłopakiem.
-         A ty niesamowitą dziewczyną – teraz to ja się pochyliłem i pocałowałem ją w
usta. Uśmiechnęła się do mnie ciepło.
-         Mogę się położyć? Jestem strasznie zmęczona.
-         Jasne – złapałem ją za rękę i zaprowadziłem do sypialni. Zanim zamknąłem
drzwi pocałowałem ją jeszcze raz na dobranoc i zostawiłem samą.
Kiedy tylko dotarłem do pokoju, w którym siedział Ryan, odetchnąłem spokojnie, aby moje serce zwolniło nieco obroty.
-         Stary, ta dziewczyna... kurczę... musisz uważać żeby jej nie stracić – poklepał
mnie po ramieniu, gdy umieściłem się na pufie obok niego.
-         Wiem. Jest niesamowita – pokręciłem głową z uśmiechem.
-         Zakochałeś się w niej.
-         I to po uszy – dodałem.
-         Jestem z ciebie dumny, brat. W końcu znalazłeś kogoś odpowiedniego –
poklepał mnie po plecach, zdjąłem marynarkę i rozpiąłem trzy pierwsze guziki koszuli – No dobra – podał mi kontroler – Koniec tych czułości. Przygotuj się na porażkę, zamierzam skopać ci dupę.
-         No chyba śnisz. Prędzej ja zrobię to tobie.

TORI:

Otworzyłam powoli oczy, poraziło mnie słońce. Podniosłam ręce do góry i przeciągnęłam się. W mojej głowie zaczęły się przewijać obrazy z wczorajszego wieczoru. Cudownego wieczoru. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym wszystkim.

Wyszłam z łóżka i zdałam sobie sprawę, że nie mam co na siebie włożyć, miałam na sobie tylko koszulkę Justina, sięgającą prawie do kolan. Włożyłam kapcie i zeszłam na dół, do kuchni. Ryan siedział przy wyspie i jadł naleśniki.
-         Cześć – przywitałam go uśmiechem. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się pod
nosem i mruknął to samo. – Gdzie Justin? – spytałam.
-         Chyba jeszcze śpi – wzruszył ramionami. Pokiwałam głową.
-         Zaraz wrócę – odwróciłam się na pięcie i pobiegłam przez jadalnię i salon na
górę. Weszłam po cichu do tymczasowej sypialni Justina. Leżał na łóżku, przykryty kołdrą po uszy. Jedną rękę miał pod poduszką, a drugą przed twarzą. Ściągnęłam kapcie i na palcach podeszłam do łóżka. Powoli odchyliłam kołdrę i wślizgnęłam się obok niego. Podniosłam jego rękę i przysunęłam się bliżej, delikatnie całując go w usta. Otworzył oczy i szybko zamrugał. Uśmiechnęłam się.
-         Co tu robisz? – zapytał zachrypniętym, zdziwionym głosem.
-         Budzę cię na śniadanie – wzruszyłam ramionami. Podniósł się na łokciu i
pocałował mnie w usta.
-         Zamawiam taką pobudkę codziennie. – uśmiechnął się szeroko.
-         Na taką pobudkę trzeba zasłużyć – powiedziałam śpiewnie i wyszłam z łóżka,
kiedy miałam założyć kapcie, złapał mnie za rękę i pociągnął, przez co upadłam na łóżko. Zaśmiałam się.
-         Co mam zrobić? – spytał. Och, przecież ja żartowałam. Uniosłam jedną brew.
-         Muszę się zastanowić. – wzruszyłam ramionami i wstałam, zrobił to samo.
Miał na sobie spodnie od piżamy i białą koszulkę. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na dół. Weszliśmy do kuchni śmiejąc się.
-         Udało ci się? – spytał Ryan patrząc na nas. Zmarszczyłam czoło – Zwaliłaś go
z łóżka. Kiedy my próbujemy to zrobić, rzuca w nas poduszkami, albo gorzej. – wyjaśnił. Spojrzałam na Justina, unosząc jedną brew do góry.
-         Bo oni nie budzą mnie tak jak ty – tłumaczył się – Walą mi do drzwi, albo
zabierają kołdrę.
-         Bo ty nigdy nie wstajesz na czas – powiedział Ryan, popatrzyłam na niego.
-         Trzeba mu kupić jakiś budzik.
-         Zdecydowanie nie. Miał już kilka, to rzucał nimi w nas. Wiesz ile razy już
oberwałem. – pokręcił głową.
-         Och... biedaki. Macie z nim przerąbane.
-         O tak. Ciesz się, że ciebie nie zaatakował.
-         Nigdy bym tego nie zrobił – wtrącił się Justin. – Wy jesteście moimi
kumplami, a Tori jest moją dziewczyną – pocałował mnie w policzek. Podeszłam do blatu i wzięłam dwa talerze z naleśnikami, które przygotowała gosposia. Postawiłam na wyspie i usiadłam przed jednym, Justin zajął miejsce obok mnie.
-         Co dziś będziemy robić? – spytał Ryan.
-         Ja mam tylko czas do południa, później zmykam do pracy – wzruszyłam
ramionami. Justin zerknął na mnie.
-         O której kończysz?
-         O 20.
-         Przyjechać po ciebie?
-         Nie. Muszę iść do domu. Przy okazji spakuję sobie kilka rzeczy, żebym miała co
ubrać, kiedy jestem tutaj. – uśmiechnęłam się.
-         Dobra. Ryan, może wybierzemy się posurfować na plaży w Malibu? – zwrócił
się do przyjaciela. Ten entuzjastycznie pokiwał głową.
-         Świetny pomysł, ale pewnie dopadną nas papsy.
-         Będziemy w wodzie – wzruszył ramionami – Oni za nami nie wejdą. Z resztą
przestańmy się nimi przejmować. Nie będą mieli sensacji, bo nie będzie z nami ‘tajemniczej dziewczyny’ – tu zerknął na mnie. Pokręciłam głową z uśmiechem. – Tak czy siak, zabawimy się trochę. Niedługo trasa, więc mamy jeszcze trochę czasu.
-         Tak. Masz rację – klasnął w ręce – Jedziemy o...
-         O 13. – przerwał mu Justin. Chłopak pokiwał głową i sprzątnął swój talerz, po
czym wyciągnął sok z lodówki.
-         W takim razie podrzucicie mnie po drodze do domu – uśmiechnęłam się do
nich. Obaj pokiwali głowami.
                                                            ~~~~~~~~~~

Mam już za sobą kolejne przesłuchanie. Tak, kiedy tylko weszłam do domu, Saba napadła na mnie z mnóstwem pytań. Byłaby dobrym reporterem ganiającym za gwiazdami. Teraz siedziałyśmy w kawiarni obsługiwałyśmy tłumy ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli mrożonej kawy i herbaty. Tak, dziś było naprawdę gorąco. Mimo, że drzwi były otwarte i działała klimatyzacja, to i tak było jak w piekle. Udawało nam się jakoś obsłużyć wszystkich i nikt, na szczęście, nie narzekał. Jeszcze tego by brakowało.
Dopiero koło 17 zrobiło się mniej tłocznie. Ludzie siedzieli przy stolikach i od czasu do czasu ktoś prosił o dolewkę zimnego napoju. Mogłyśmy odetchnąć.
-         Cześć – usłyszałam za plecami, odwróciłam się i zauważyłam Rose. Przytuliłam
ją. Uśmiechnęła się szeroko.
-         Jak ja cię dawno nie widziałam. – powiedziałam, kiedy zajęła miejsce przy
ladzie. – Chcesz to co zawsze?
-         Nie, dziś poproszę cytrynową herbatę, mrożoną oczywiście.
-         Już się robi – wzięłam kubek i podeszłam do automatu. Nalałam jej płynu i
podałam – Co u ciebie słychać?
-         Och... wracam właśnie z plaży z Malibu. Nie uwierzysz kogo widziałam. –
Serio? Och, niech zgadnę... – Justina – powiedziała z gigantycznym uśmiechem, nie bolały jej policzki? – Otoczyli go paparazzi. Nie można było się do niego dostać. Surfował razem z Ryanem. To jego najlepszy przyjaciel – No co ty nie powiesz – Znają się od dzieciństwa. Chciałam się dopchać chociaż tylko, żeby zobaczyć ich z bliska, ale jego ochroniarze nikogo nie przepuszczali. – O tak. Kiedy wyjeżdżaliśmy z domu,  za nami jechał samochód pełny ochroniarzy. Serio.
-         Szkoda. Może kiedyś ci się uda – powiedziałam. Choć sama w to wątpiłam.
-         Może, mam taką nadzieję. Chciałabym być na twoim miejscu, wtedy, kiedy
wpadł do kawiarni.
-         Shhh... – szepnęłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Cholera jasna, a jak
byli tu jacyś reporterzy? Muszę jej powiedzieć, bo się wygada i będę miała przerąbane. Zmarszczyła czoło.
-         Przecież powinni wiedzieć, że miałaś okazję spotkać... – zakryłam jej usta ręką,
ludzie popatrzyli na mnie dziwnie, posłałam i uśmiech mówiący, że wszystko jest w porządku, a kiedy zajęli się sobą spojrzałam na Rose. Strąciła moją dłoń. – O co ci chodzi? – spytała, rozejrzałam się znowu.
-         Powiem ci sekret. Ale nikt, nikt nie może się o tym dowiedzieć. Rozumiesz?
Nikt. To jest bardzo ważne, jeśli komuś powiesz, zniszczysz coś ważnego. Wiesz o co mi chodzi? – spytałam. Pokiwała głową i udała, że zamyka usta na kłódkę. Cholera. – Gazety piszą o ‘tajemniczej dziewczynie’ – zniżyłam głos do szeptu, Rose pokiwała – Tą dziewczyną... – przełknęłam ślinę – Jestem ja.
-         Czy ty sobie ze mnie....
-         Shhh.... – uciszyłam ją i znowu się rozejrzałam. Czułam się jak FBI czy coś.
-         Czy ty mówisz serio? – spytała szeptem. Pokiwałam głową.
-         Od tamtego czasu, spotykamy się. Wiem, że to może zabrzmieć
niewiarygodnie...
-         To brzmi niewiarygodnie. Skąd mam wiedzieć, czy nie kłamiesz? – przerwałam
mi, mrużąc oczy. Westchnęłam.
-         Daj mi okulary – wyciągnęłam do niej dłoń. Pogrzebała w torebce i podała mi
je. Założyłam na nos, złapałam wszystkie moje włosy i ułożyłam na kształt niechlujnego koczka – Teraz mi wierzysz? – spytałam. Zakryła usta dłonią. Puściłam włosy i oddałam jej okulary. – Nikt nie może się dowiedzieć, to może zniszczyć nie tylko mnie, ale i jego.

-         W-wie-wiem. – jąkała – Ja... nie... jestem w szoku. – patrzyła na mnie
wielkimi, zielonymi oczyma. Pożerała mnie wzrokiem, dosłownie. Jakbym była gwiazdą, czy coś. – To znaczy, że ty go znasz? – powiedziała po chwili. No brawo geniuszu. Pokiwałam głową. – To jakiś absurd.
-         Sama nadal w to nie wierzę.
-         Masz jeszcze jakieś dowody? – uniosła jedną brew. Ciekawska. Wyciągnęłam
telefon z kieszeni i pokazałam jej zdjęcie Justina na wzgórzu. – O matko. – hej, tylko nie zejdź mi tu na zawał. – Jesteś mega szczęściarą.
-         Wiem Rose. Tylko proszę, nie mów nikomu. Ani słówka. Rozumiesz? –
spojrzałam na nią błagalnie.
-         Możesz na mnie liczyć. – uśmiechnęła się ciepło.

~~~~~~~~~~

-         Powiedziałaś tej dziewczynie o Justinie. Przecież ty nawet jej nie znasz! – Saba
trzasnęła drzwiami od naszego domu.
-         Zaraz, zaraz, skąd to wiesz? – zmarszczyłam czoło.
-         Słyszałam – założyła ręce na piersi – Ty jej nie znasz, a jak ona powie mediom?
-         Nie powie. Obiecała mi to. Z resztą powiedziałam jej, że jak piśnie komuś
słówko, to może zniszczyć Justina, a ona jest jego fanką, więc uwierz mi, nie zrobi mu tego.
-         Jesteś taka... ugh... nie cierpię kiedy masz rację. – nadąsała się. Pokręciłam
głową. – Jedziesz dzisiaj do niego?
-         Nie. Śpię dziś w domu. Jutro mam wolne, więc się z nimi spotkam.
-         Z nimi? – uniosła jedną brew.
-         Tak. Jest u niego przyjaciel. – wzruszyłam ramionami.
-         Jaki? – jej oczy rozbłysły. Pokręciłam głową i złapałam ją za rękę, ciągnąc do
salonu. Wzięłam laptopa na kolana i uruchomiłam go. Sabina uważnie mnie obserwowała.
-         Uwierz mi, on ma wielu przyjaciół, a Ryan jest naprawdę spoko. – wpisałam
w google jego imię i nazwisko. Wyskoczył mi jego instagram.  Saba wyrwała mi laptopa i zaczęła oglądać zdjęcia. Wywróciłam oczami i poszłam do kuchni po coś do picia. Nalałam sobie do szklanki soku pomarańczowego.
-         Przystojny jest! – usłyszałam krzyk z salonu, po chwili Saba była już w kuchni.
– Mówię serio. Fajny z niego koleś.
-         Jak się go bliżej pozna, to też jest spoko. – wzruszyłam ramionami i dopiłam
mój sok. Sabina zmierzyła mnie wzrokiem.
-         Mogę go poznać? – wybuchła nagle. Wywróciłam oczami. Już biegnę. Chyba ją
pogięło. Jednak nie tylko ze mną jest coś nie tak. – Halo! Ziemia do Tori! – pomachała mi ręką przed twarzą, odepchnęłam ją.
-         Ciekawe kiedy – powiedziałam.
-         No nie wiem... teraz?!
-         No ty chyba jesteś jakaś nienormalna. – wyrzuciłam ręce w powietrze.
-         O co ci chodzi? Im szybciej tym lepiej.
-         Trzeba było iść dziś na plażę, może by ci się poszczęściło – wystawiłam jej
język. Wywróciła oczami i usiadła przy stole. – Boże, Sab nie obrażaj się. – usiadłam obok niej – Jeśli mi się uda, to jakoś cię mu przedstawię. Na razie nie mam jak. – wzruszyłam ramionami. Przecież nie zadzwonię do niego. „Cześć Rayan, moja przyjaciółka chce cię poznać” Pff... no chyba nie. Wyszłabym na idiotkę.
-         Poczekam – mruknęła. Przytuliłam ją – Ale mam nadzieję, że niedługo. 


 
-         Oczywiście – zachichotałam. – A teraz wybacz, idę spakować trochę rzeczy. –
wstałam od stołu i posyłając jej uśmiech, udałam się do swojego pokoju. Wyglądał jakby przeszło po nim tornado. Nie pościelone łóżko, tysiące kartek na podłodze. Masakra. Ogarnęłam jako tako i zajrzałam do szafy. Wyciągnęłam kilka bluzek, dwie spódniczki, dwie pary dżinsów, dwie pary spodenek i sweterek. Do tego spakowałam moje tenisówki, czarne sandałowe szpilki, bransoletki i kosmetyczkę wypchaną po brzegi. Na szczęście zmieściłam wszystko w niewielkiej torbie podróżnej.
Kiedy już się z tym uporałam, posprzątałam pokój do końca. Przy okazji dorzuciłam jeszcze do torby, mój różowy kostium.
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się gwałtownie i uderzyły o ścianę. O co tu do cholery chodzi? Spojrzałam w tamtą stronę i zauważyłam Sabinę. Była wściekła czy szczęśliwa? Nie mogłam nic odczytać z jej twarzy.
-         Sprowadziłaś na siebie kłopoty – powiedziała wchodząc w głąb pokoju. Usiadła
na łóżku i założyła ręce na piersi. Uniosłam jedną brew do góry, w ogóle nie rozumiejąc o co chodzi tej dziewczynie. – Ja wiedziałam, że tak będzie.
-         Saba – mruknęłam – Może mi wyjaśnisz, o co ci chodzi i dlaczego prawie
rozwaliłaś mi ścianę? – warknęłam. Podniosła głowę i spojrzała na mnie.
-         Dzwonił telefon. – zaczęła, kiwnęłam. Co w tym złego? – Jakiś facet pytał czy
dodzwonił się do Victorii Gonzales, powiedziałam mu, że dodzwonił się do mnie. Kazał mi przekazać, że jeszcze zadzwoni, ale skąd miał mój numer? – że co? Potrząsnęłam głową.
-         Gdzie masz telefon? – spytałam.
-         Tu – wyciągnęła go z kieszeni dżinsów. Wzięłam go od niej i wyciągnęłam
kartę. Znalazłam w szufladzie nożyczki i rozcięłam ją na pół.
-         Hej! – krzyknęła – Co ty do cholery zrobiłaś?!
-         Nie zadzwoni więcej. Saba oni chyba wiedzą, że to ja. – potarłam dłonią czoło
ze zdenerwowania. Cholera jasna.
-         Ale dlaczego dzwonił do mnie?
-         Skąd ja mam to wiedzieć?! Nie jestem pieprzonym Sherlockiem!
-         Co teraz zrobisz, jak się okaże, że wiedzą, że ty to ‘tajemnicza dziewczyna’?
-         Nie wiem – powiedziałam szeptem – Będę musiała sobie z tym poradzić. Mam
inne wyjście?
-         Tak. – kiwnęła – Zostawisz Justina, oni zostawią ciebie.
-         Wtedy będzie jeszcze gorzej. Po za tym, jak mogłabym go zostawić? Przecież...
nie, nie mogę. – pokręciłam głową i usiadłam obok niej. Potarła ręką moje plecy. – Zobaczymy jak to będzie. Jutro pojadę do Justina, może on coś wie. Ale mam do ciebie prośbę – spojrzałam na nią, kiwnęła głową – Nie otwieraj żadnym dupkom i nie odbieraj nieznanych telefonów.
-         Niczego nie odbiorę, bo chciałbym ci przypomnieć, zniszczyłaś moją kartę –
wywróciła oczami. Zaśmiałam się.
-         Racja. Dam ci na nową... – Wzruszyłam ramionami – Może nie będzie tak źle
jak mi się wydaje – westchnęłam Miejmy nadzieję, że nie pożrą mnie żywcem.
-         Tori, a jak to nie dzwonił żaden sęp, tylko ktoś ze szkoły, albo coś.
-         To nie możliwe, w szkole mają mój numer, a nieznajomym nie podawałam. Nie
przedstawił się? – spojrzałam na nią, pokręciła głową – Właśnie. 

 
 Kochani, potrzebuję od Was kilku słów pod tym rozdziałem, ponieważ nie wiem czy mam pisać dalej. Nawet nie mam pewności czy ktoś to czyta. Wystarczy nawet kropka, chę po prostu wiedzieć ile Was jest :) Dziękuję. :*